niedziela, 27 maja 2012

Land Sagan 2012

Na zaproszenie Gerarda wybieram się na współorganizowaną przez niego imprezę offroad w Żaganiu.

Początkowo miało to być niby małe kameralne spotkanie paru znajomych, tak to przynajmniej zrozumiałem, temat rozwinął się praktycznie do zlotu Landkliniki. Jadę sam licząc na to, że landroverowcy mnie nie „zjedzą” ;]
Trasa ma być turystyczna z roadbookiem więc technicznie powinienem dać sobie spokojnie radę nawet bez pilota.

Na miejsce docieram ok 23:00 ognisko już w pełni, są kiełbaski i piwo, poznaję parę osób z Poznania , Wrocławia i lokalnych upalaczy. Jednak fajna ekipa z tej Landkliniki i bez fanatyzmu.

W sobotę rano ok 10:00 start na tor – mam numer 10 więc zaczynam jakieś 2 godzinki później. Z powodu pogody odwołano trasę turystyczną po lasach, jest za to taki techniczny rajd na pieczątki, głównie w piachu, plus jedno miejsce w błocie z gwarantowaną wklejką i wyciąganiem przez dyżurnego Patrola.
Taka forma eliminuje osoby bez pilotów więc „samotnikom” organizatorzy przydzielają osoby ze swojej ekipy. Bardzo mile jestem zaskoczony a Adam naprawdę daje czadu jako pilot. Zaliczamy prawie wszystkie pieczątki – tylko jedną trzeba było odpuścić bo podjazd przez piach był zbyt długi i nie dałem rady dojechać - lżejsze auta lub na szerszych oponach miałyby szansę.

Jest więc dobrze – klasyfikujemy się na 6 miejscu (na bodajże 20 startujących samochodów w tym oczywiście Landy ale również mocno zmotane Patrole i Samuraje). Urywam tylko częściowo gumę z nadkola, więc ogólnie straty niewielkie.

Dzięki uprzejmości Marcina z Jadwiga Project mogę wrzucić parę zdjęć z naszym udziałem.
Powodzenia w Mongol Rally, zawsze podziwiałem takie pomysły, z zazdroszczę i będę Wam kibicował.










Popołudniem robimy objazd po Żaganiu ze zwiedzaniem, lekko blokujemy rondo w kształcie podpaski z jednym skrzydełkiem,


oglądamy wieżę widokową z wewnątrz i pałac z zewnątrz. 

Późnym wieczorem pojawia się film ze zmagań, zmontowany w ekspresowym tempie i co ciekawe, nie odbyło się to kosztem jakości, wszyscy są pod wrażeniem.

W niedzielę zaplanowano wycieczkę do Muzeum Obozów Jenieckich. Zwiedzamy z przewodnikiem muzeum, replikę baraku, ruiny oraz symboliczny tunel, którym alianccy więźniowie uciekali z obozu. Muszę sobie odświeżyć film „Wielka ucieczka” póki jeszcze pamiętam jak to wyglądało w realu.

Makieta obozu jenieckiego Stalag Luft III
Podsumowując: Organizacja zdecydowanie na wysokim poziomie. Mimo kilku nieprzewidzianych trudności, nikt się nie nudził. Nie było niedomówień, w razie wątpliwości w każdej chwili było wiadomo kogo pytać. Atmosfera również bardzo pozytywna i na ogniskach i w takcie zmagań trialowych.

Bardzo liczę na zaproszenie za rok, jeśli impreza będzie kontynuowana. Oby zrobili odcinek czasowy po czołgówce, to byłby mega czad.

Póki co za organizację należy się chłopakom internetowa odznaka Obamy.


środa, 2 maja 2012

Rajd obornicki - III edycja 2012

Jakiś czas temu pod wycieraczką znalazłem ulotkę Rajdu obornickiego.

W sumie nadarza się dobra okazja żeby niedaleko od domu zacząć sezon i przetestować samochód po ostatnich zmianach (wtryski, opony, amortyzatory, tuleje zawieszenia itp.). Jedziemy z Michałem w roli pilota w kategorii „turystyk”. Jest to pierwszy zorganizowany rajd na jaki jadę, więc nie znamy dokładnie zasad, nie wiemy też jak czytać roadbooka, generalnie traktujemy temat bardzo lajtowo i bardziej nastawiam się na zabawę na torze motocrossowym i może poznanie jakiś fajnych ludzi. 

Pierwsze kilka punktów roadbooka przejeżdżamy jakoś, mimo że źle odczytujemy dystanse między punktami, w końcu domyślamy się jak należy to prawidłowo czytać.

Kolejny problem to tusz na pieczątkach. Pierwsza miała trochę tuszu ale kolejne nie chcą się odbijać na karcie. Już przy czwartej gdy chuchanie i plucie na pieczątkę nic nie daje, chcemy zacząć moczyć pieczątki w jogurcie jagodowym, który dostaliśmy od organizatorów (pudełko pękło i ubrudził wszystko) ale wtedy w „zestawie” obok jogurtów znajduję pojemniczek z tuszem.


Trasa generalnie łatwa pewnie ze względu na pogodę – było bardzo słonecznie i sucho więc żadnego większego błota nie uświadczyliśmy. Za to fajna bo dużo odcinków „szybkościowych” po lasach i polnych szutrach. Miejscami było bardzo „dakarowo” nawet udało się wykonać kilka wzlotów a’la Robbie Grodon :)


Wyprzedzamy też sporą grupę która pojechała w złym kierunku.
Fajny był przejazd starym torowiskiem, w pewnym momencie dojeżdża się na starą stacje kolejową, czujesz się jak maszynista.

Na odcinku czasowym, na mini torze dla monster trucków, jadę początkowo trochę za szybko i wbijam się nosem w ziemię. Potem już ostrożniej więc czas pewnie nie najlepszy, szkoda że nie można było podejść powtórnie.

Zdecydowanie dobra zabawa była też z pieczątkami na żwirowni. Gdyby nie awaria wspomagania może zdobylibyśmy jeszcze ze dwie więcej ale w pewnym momencie nie dało się skręcać i stwierdzamy wyciek z układu wspomagania. Trzeba było uzupełnić płyny. Nie czekamy na oficjalne zakończenie, dolewając olej, jedziemy do warsztatu, żeby jeszcze może naprawić dziś auto. Tak więc końcówka i część towarzyska nas trochę ominęła.

Tor motocrossowy wygląda świetnie i fajnie się po nim jeździ ale nie poszaleliśmy zbyt wiele, bo nie było łączności i wobec tego, żadnej pewności, że wjeżdżając na wzniesienie, z przeciwka, nie pojawi się jakiś inny samochód.

Jakimś cudem kończymy jako druga załoga. Myślę że dlatego, że jako „turystyki” nie robiliśmy „extremalnych” pieczątek a tam pewnie były kolejki. W turystyku w ogóle było zarejestrowanych o połowę mniej załóg niż w ekstremie.

Generalne uwagi: Słaba organizacja a przynajmniej informacje dla początkujących, w zasadzie żadne. Dopytałem się tylko na jakim kanale CB jedziemy ale prawie nikt z niego nie korzystał. Organizatorzy sami nie do końca wiedzieli którędy prowadzi końcowy odcinek trasy (na żwirowni i torze). Kilka ewidentnych błędów w roadbooku: pomyłki w dystansach lub braki punktów charakterystycznych. Tylko na dużego „czuja” i z pomocą sztuki dedukcji i przewidywania błędów autora dało się jakoś trafić na trasę , zwłaszcza w końcowej fazie przed Obornikami. A nawigacja w mieście to już w ogóle była jakaś pomyłka. Jak widać jednak nie było jednak tak źle bo trafiliśmy.

Ogólnie bardzo udany wypad, tylko szkoda że nie zabraliśmy jeszcze jednej osoby, wtedy mielibyśmy może jakieś zdjęcia.