W Sydney lądujemy około 19:00 lokalnego czasu i od razu każemy się zawieść do tutejszego oddziału
Wicked Campers, najbardziej wyluzowanej wypożyczalni samochodów w Australii a może i nawet na świecie. Jest sobota i na miejscu nie ma nikogo, ale jesteśmy w posiadaniu supertajnego kodu do kłódki w bramie, więc bez trudu dostajemy się do środka i witamy naszego nowego towarzysza podróży. Ciekawe jak się sprawdzi jako pojazd, sypialnia i kuchnia. Na pierwszy rzut oka wygląda dobrze, cała przestrzeń za przednimi siedzeniami to platforma ze sklejki a pod nią schowki na bagaże. Wszystko można przykryć materacem i bez trudu tam stosunkowo wygodnie spać. Z tyłu jest niewielka przestrzeń kuchenna dostępna po otwarciu klapy. Na tym etapie sam bym tego lepiej nie wymyślił. Jestem tylko trochę zawiedziony, że nie trafił nam się pomalowany egzemplarz, ale ponoć tej jest „premium” bo ma automat i klimatyzację, co wydaje się znacznie ważniejsze niż odlotowe graffiti. Jest zimno, robi się ciemno i coraz mocniej pada, więc jak najszybciej pakujemy się do środka. Jesteśmy w dużym mieście, nie ma tu kempingów a o wolne miejsce parkingowe też pewnie niełatwo, więc tę noc spędzimy na parkingu wypożyczalni właśnie. Mimo, iż jesteśmy po trzydziestu godzinach podróży, podczas których zdrzemnąłem się może godzinkę, nie możemy zasnąć. Deszcz głośno uderza w blaszany dach. Jest nam bardzo zimno, zakładamy, co się da i próbujemy wypocząć, przed planowanym na jutro zwiedzaniem miasta. Z mizernym jednak rezultatem.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz