sobota, 25 listopada 2017

Nie lataj Tigerem

Powrót do domu też nie jest nudny. Ponieważ bilety kupione znacznie wcześniej są z Sydney a my obecnie jesteśmy w Cairns należy jakoś pokonać te dwa i pół tysiąca kilometrów. Wybieramy samolot tanich linii Tigerair. Niestety nieświadomi faktu, że linie te są tak tanie, iż mają chyba tylko jeden samolot i w przypadku złej pogody, która była dwa dni wcześniej, opóźnione są wszystkie kolejne loty do czasu aż owe opóźnienie uda im się nadrobić. Tak, więc mimo znakomitej pogody i regularnych odlotów innych linii, nasz samolot jest opóźniony trzy godziny, co przy czterogodzinnym buforze, jaki założyliśmy w Sydney powoduje, że nie wiemy czy zdążymy przesiąść się na właściwy lot do domu.


Na pokładzie Tigera podejmujemy więc bolesną acz konieczną decyzję: Bagaż zostaje w Sydney. Nie stracimy czasu na jego odebranie oraz nadanie, co zresztą teoretycznie jest możliwe najpóźniej godzinę przed odlotem. Gdy tylko koła dotykają pasa startowego łokciami przepychamy się do wyjścia, pędzimy do taksówek, łapiemy pierwszą i zlecamy gościowi kurs życia: Na terminal międzynarodowy, szybko! Po pięciu minutach biegiem dopadamy do punktu kontroli, potem kontrola paszportowa, jeszcze tylko kilometr do bramki 56 i spoceni jak szczury meldujemy się na pięć minut przed odlotem obsłudze mojej ulubionej linii Singapore Airlines.


Szczęśliwie bagaż udaje nam się odzyskać trzy tygodnie później. Szkoda, że walizki nie potrafią mówić, bo prawdopodobnie opowiedziałyby historię ciekawszą niż nasza, o podróży niemal dookoła świata z nieoczekiwanymi zwrotami akcji i barwnym tłumem bohaterów z lotnisk na obu półkulach.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz