Na pokładzie Tigera podejmujemy więc bolesną acz konieczną decyzję: Bagaż zostaje w Sydney. Nie stracimy czasu na jego odebranie oraz nadanie, co zresztą teoretycznie jest możliwe najpóźniej godzinę przed odlotem. Gdy tylko koła dotykają pasa startowego łokciami przepychamy się do wyjścia, pędzimy do taksówek, łapiemy pierwszą i zlecamy gościowi kurs życia: Na terminal międzynarodowy, szybko! Po pięciu minutach biegiem dopadamy do punktu kontroli, potem kontrola paszportowa, jeszcze tylko kilometr do bramki 56 i spoceni jak szczury meldujemy się na pięć minut przed odlotem obsłudze mojej ulubionej linii Singapore Airlines.
Szczęśliwie bagaż udaje nam się odzyskać trzy tygodnie później. Szkoda, że walizki nie potrafią mówić, bo prawdopodobnie opowiedziałyby historię ciekawszą niż nasza, o podróży niemal dookoła świata z nieoczekiwanymi zwrotami akcji i barwnym tłumem bohaterów z lotnisk na obu półkulach.
Szczęśliwie bagaż udaje nam się odzyskać trzy tygodnie później. Szkoda, że walizki nie potrafią mówić, bo prawdopodobnie opowiedziałyby historię ciekawszą niż nasza, o podróży niemal dookoła świata z nieoczekiwanymi zwrotami akcji i barwnym tłumem bohaterów z lotnisk na obu półkulach.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz