Po śniadaniu nad jeziorkiem jedziemy dalej w kierunku Gór Śnieżnych.
Australia z dala od dużych miast coraz bardziej przypomina nam wiochy Ameryki. Toczymy się przez malutkie miasteczka zbudowane wzdłuż szerokiej drogi, gdzie wszystko jest pod ręka, wszyscy się znają, jeżdżą pickupami, pracują na farmach, codziennie spotykają w pubie, oglądają wyścigi konne, mówią głośno za to niewyraźnie.
Na dzisiejszej trasie wypada nam też ładne, ale śmiertelnie nudne miasto Canberra. Odwiedzamy punkt widokowy na wzgórzu i przy okazji łapiemy się na wykład z historii dla uczniów tutejszej podstawówki. Canberra jest stolicą Australii, została wybudowane stosunkowo niedawno, nie ma tu więc ciekawych historycznie miejsc i zabytków. Ze wzgórza można podziwiać panoramę miasta, która to właśnie na tle gór jest zapewne największą lokalną atrakcją turystyczną.
Miejsce na nocleg wybieramy tak, żeby jutro nie mieć zbyt daleko w góry i jednocześnie na nizinie gdzie mamy nadzieję na wyższe temperatury w nocy. Zatrzymujemy się przy pubie i motelu mniej więcej w środku niczego. Idziemy na piwo i tu już klimaty australijskiego country otaczają nas w 100%. Rozmowa z barmanem na temat tego, jakie piwo poleca, kończy się machnięciem ręką i wypiciem czegokolwiek z pierwszego lepszego nalewaka. Podobnie jak na prowincji ameryki, również w Australii im dalej od miasta tym bardziej zanikają moje i tak niewielkie możliwości lingwistyczne a kluczowy staje się język ciała i znajomość kontekstu rozmowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz