niedziela, 19 listopada 2017

Alice Springs

Alice Springs jest na naszej trasie wyłącznie dlatego, że jest tam lotnisko z którego można polecieć do Cairns. Nie mamy tyle czasu, by jechać samochodem kolejne dwa tysiące kilometrów w kierunku plaży.


Nastawiam się, że nie będzie tu absolutnie nic, jedyne na czym mi zależy to klimatyzowany pokój na noc. Zanim jednak dotrzemy do owego pokoju, niespodzianka. Przydrożne znaki kierują nas do jakiegoś muzeum. Nauczeni, że w outbacku takich okazji nie wolno marnować, odbijamy kilkaset metrów od drogi i wtem:












National Road Transport Hall of Fame posiada setki najróżniejszych pojazdów, zarówno zabytkowych jak i stosunkowo nowoczesnych. Są tu też sale pamięci dokumentujące różnego rodzaju zloty i upamiętniające tłumy truckersów zasłużonych dla rozwoju australijskiego transportu.


Jest też największy na naszej planecie showroom Kenwortha, gdzie można podziwiać większość modeli tego producenta wstawionych tu zaraz po wyprodukowaniu. Do niektórych można nawet wejść.





Wizyta tu to świetna zabawa. Czuję się trochę jak dziecko jadące do dentysty a tu nagle po drodze wesołe miasteczko. Jestem przekonany, że w całej Australii nie ma drugiego podobnego miejsca a już na pewno nie na terytorium północnym, gdzie w ogóle nie ma nic i z tego powodu nawet nie chciało im się organizować tu stanu.



Samo miasto nie zawodzi pokładanych w nim oczekiwań. Jest niedzielne popołudnie i większość nielicznych przybytków jest zamknięta a na ulicach i trawnikach wałęsają się Aborygeni nawołując głośno w swoim języku. Po krótkiej i stresującej przechadzce „po centrum” zdążymy jeszcze zobaczyć pierwszy telegraf i już meldujemy się w basenie przynależnym do kempingu, na którym czeka na nas klimatyzowana przyczepa.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz