sobota, 22 czerwca 2013

Land Sagan II


Po bardzo udanym zeszłorocznym rajdzie w Żaganiu, obiecywałem sobie, że następnym razem koniecznie też wystartuję i stało się. Mimo wielu zawirowań pogodowych i nie tylko, Gerard nie zawiódł i zorganizował drugą edycję Land Sagan. Tym razem dowiedziałem się, że naprawdę będę wyjątkiem w gronie Landroverów i faktycznie były same landy, ja i chyba Subaru Libero. Impreza typowo zlotowa ale co tam, nikt mi nie odmówił to sam sobie też nie odmówię ;) W rolę pilota wcieliła się Sylwia.

W piątek po południu zajeżdżamy na bazę rajdu i meldujemy się Gerardowi. Okazuje się że wpisowe wpłaciłem jako pierwszy i taki też będę miał numer startowy – czad. Teren obozowiska jest tak podmokły po niedawnych ulewach, że wszędzie wręcz roi się od komarów. Ciężko nawet mówić żeby któryś nie ładował się do paszczy. Szybciutko szukamy alternatyw i znajdujemy hostel jakieś 500m od bazy rajdu. Ufff.

W sobotę po śniadaniu odprawa i start. Pierwszy etap nietypowy bo pieczątki na żwirowni zdobywamy pieszo, no ale plus taki, że nie trzeba puszczać zawodników w odstępach czasowych tylko w naturalny sposób ustala się kolejność startu.

odprawa
Sam rajd oceniam na bardzo dobry z plusem. Piękna pogoda, fajna, długa (ponad 100km) i urozmaicona trasa, na trasie ciekawe zadania, dużo emocji, pościgi, zmiany na prowadzeniu. Sylwia świetnie spisuje się w roli pilota. Mimo lajtowego nastawienia, mniej więcej w połowie trasy zdaję sobie sprawę, że mamy szansę na pudło. W zasadzie trzymamy się w czołówce i zmieniamy się na prowadzeniu z jedną załogą. Popełniamy kilka błędów nawigacyjnych i gubimy się ze 3 razy ale potem nadrabiamy na odcinkach „dakarowych”. Pościg na starym lotnisku – bezcenny. W lasach dużo pieczątek technicznych ale do zdobycia. Na jednej przeszkodzie nasi główni rywale wklejają dość głęboko, raczej bez szans na samodzielny wyjazd. Oczywiście odpuszczam tą pieczątkę (kara 7 minut) i wyciągam ich na kinetyku.

Jedna z pieczątek jest w czołgu! Ładuję się tam mimo polewki obsługujących czołg „żołnierzy” ale wychodząc sprawiam sobie gigantycznego siniaka.

na mecie

Ostatecznie lądujemy na silnej 2 pozycji, na kolejną załogę czekamy ze 30 minut a ostatnia ekipa zjeżdża chyba ok 21. Dostajemy też pierwszą nagrodę fairplay za pomoc prowadzącej załodze. Naprawdę nie spodziewam się takiego obrotu sprawy – cieszę się jak dziecko :D

z pucharem :)
Niedziela to zwiedzanie muzeum i ruin obozu w lesie, jak w zeszłym roku. Opowieść przewodnika bardzo ciekawa ale trochę „popłynął” i pod koniec zaczyna się nam dłużyć.

w drodze do muzeum
Podsumowując: Organizacja, trasa, atmosfera, wszystko na medal. Gerard zdecydowanie podniósł poprzeczkę w porównaniu z i tak dobrym rokiem poprzednim, nie wiem co musiałby wymyślić żeby za rok było jeszcze lepiej.
Lekcja dla mnie: jeśli faktycznie będę chciał kiedyś próbować zdobyć dobrą pozycję to metromierz jest nieodzowny, ciągłe patrzenie na licznik i odejmowanie kilometrów w głowie po prostu rozprasza no i łatwo o pomyłkę w obliczeniach.