sobota, 21 października 2017

Drift Competition

Trzeci raz odwiedzam Drift Competition, ale pierwszy raz w Zgierzu. Miło popatrzeć jak ludzie się w to bawią. Zgadzam się z obiegową opinią, że „Drifting to discopolo motorsportu” barwne i widowiskowe zjawisko do fascynacji, którym nie każdy się przyzna, ale im więcej się przyglądam tym bardziej stwierdzam, że to również sport wyjątkowo trudny technicznie ze zwykłym paleniem gumy i dymem mający naprawdę niewiele wspólnego.

Ja pojawiam się po południu na finały ale słyszę, że znajomi Konrada odpadli już na eliminacjach około jedenastej. Wcześniej na Retkini oglądałem tylko występy solo właśnie na etapie  przejazdów klasyfikacyjnych, ale finały są w formie pościgów i tu już widać jak bardzo techniczna to konkurencja, wyraźniej widać też wszelkie ewentualne błędy i niedociągnięcia. Przede wszystkim rzuca mi się w oczy przepaść między poziomem jazdy amatorów i zawodników „pro”. Ale uwaga: Niekoniecznie musi to wynikać z dużych różnic w umiejętnościach, bo największa przepaść, to na pewno oddziela kompota 1.8 IS z zaspawanym dyfrem od nowego profesjonalnie przygotowanego do driftu M3 Włodana. Prawda jest pewnie jak zwykle gdzieś pośrodku.

Generalnie o ile wyobrażam sobie wykonanie takiego przejazdu jaki był w Zgierzu, odpowiednio przygotowaną beemką i po kilkunastu godzinach trenowania, to sam finałowy pościg wydaje mi się ekstremalnie trudny do wykonania, żeby to dobrze wyszło refleks i wyczucie maszyny, warunków i drugiego zawodnika, muszą być na niesamowicie wysokim, nieosiągalnym dla mnie poziomie.

Oczywiście drift na poziomie bardzo amatorskim, od dawna nieśmiało mnie kusi, bo wygląda na mega-fun i ma coś z wraków, motanie, dłubanie, przeróbki, trytytki, mało sensu, dużo hałasu, łu tu-tu-tu-tu. I nawet jakieś tam zaplecze techniczne jest, można by zmotać powoli „gruza” żeby polatać bokami, tylko tak naprawdę to gdzie i kiedy? Nocami na rondach?






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz