niedziela, 14 października 2012

Góry Sowie

Weekend w terenie to pomysł zainicjowany pierwotnie głównie po to, żeby dać okazję Tomkowi do przetestowania G-klasy i generalnie się zresetować po ostatnich jazdach w pracy. Pierwszego celu niestety nie udaje nam się osiągnąć - właściciel G-klasy nie może przyjechać. Pewnie dlatego, że Pinokio żadnego mercedesa nie kupił. Za to udaje się zwerbować Pawła (pajero) i jego silne ciało doradcze: Darek, Andrzej i Piotr. Jest też Max (patrol). Ze mną i Sławkiem to już 7 osób więc smętnie nie będzie.

W piątek wieczorem dojazd na miejsce staramy się urozmaicić przejazdem szuterkami wg. automapy terenowej. Jedzie się fajnie, nawet ładuję się do rowu przy polu gdy niespodziewanie szurterek się kończy. Niestety Piotrowi "dupy nie urywa" jak na razie ;)
Impreza na miejscu w Domu Pod Twierdzą z lokalnymi pracownikami PZU trwa jeszcze mniej więcej do 3:30.

W sobotę planujemy przejechać trasę z przewodnika BFGoodrich (17). Trasa jest oznaczona jako trudna ale cały przewodnik jest dla początkujących... W efekcie przejeżdżamy większość trasy przeznaczonej na 2 dni w ciągu 4 godzin a najciekawsze i najtrudniejsze odcinki są improwizowane. Jest sporo pięknych widoków bo wiadomo: góry i pogoda piękna się nam trafiła. Jeździ się rewelacyjnie ale inne ekipy nam strasznie marudzą, więc skracamy maksymalnie i zmierzamy na miejsce wskazane przez quadowca z PZU.

Na koniec trasy znajdujemy Jaskinię Radochowską. trochę za wąskie wejście mnie odstrasza i wybieram drzemkę na trawie. Inni byli - ponoć fanie.
Koło kopalni Pilice już tylko upalamy. Jest błoto i strome podjazdy - dla Maxa zbyt strome :). Spotykamy Tomka w Y60, pokazuje nam piaszczystą plażę i stawek.
Stoimy, gadamy sobie, patrzymy na szuwary a tam fale, za chwilę wyłania się Max: "Mateusz ratuj!". Gdzie on się wpakował? Na szczęście udaje się go cofnąć do brzegu przy użyciu 3 połączonych lin. Widok wody wylewającej się z patrola bezcenny.

Jesteśmy już ze Sławkiem mocno głodni, nie chce mi się nikogo już więcej wyciągać, więc kierujemy naszych "podopiecznych" na pizzę. Jutro już zdecydowanie planujemy podłączyć się do zorganizowanej komercyjnej grupy, która szczęśliwie również nocuje w naszym pensjonacie.

W niedzielę rankiem startujemy z Bartkiem, na dziś mają ponoć zaplanowane jakieś próby terenowe, więc pewnie będzie inaczej. I faktycznie trasa jest ciekawa i wyzwań nie brakuje. Bartek robi sporo zdjęć, więc „pożyczam” dwa i wklejam poniżej.



Generalnie przeszkody nie są trudniejsze od tych, które robiliśmy wczoraj ale liczna grupa wymusza, żeby spędzić przy każdej trochę czasu, jest też taki niepisany element rywalizacji, częste szarpanie kinetykiem itp. No i nie ma szukania, wszystko jest po drodze.
Strome podjazdy na mokrej trawie zweryfikowały tylko pajero z zepsutym przednim napędem i G-klasę chyba z powodu wagi.



Max dziś rehabilituje wczorajsze porażki przejeżdżając przez głębokie błotne koleiny, które ponoć były nie-do-przejechania. Potem jeszcze wyciąga wklejoną toyotę która też próbowała szczęścia. 


Numer dnia to cinquecento - przyłączyło się do rajdu. My tu majestatycznie powoli, bo dziury i kolejka a bokiem po łące zasuwa czerwona strzała. Normalnie spuszczają całe ciśnienie z konwoju.

Na koniec Bartek pokazuje fajne płytkie miejsce na Nysie. Głębokość nie przekracza 50 cm mimo to G-klasa łapie wodę. 


Normanie tracę szacun dla mercedesa. Jeździmy trochę po wodzie, powinien wyjść z tego fajny filmik. Ostatecznie chyba jednak ciału doradczemu „urywa dupę”.

Powrót spoko, ale jadłem tylko śniadanie rano, więc ok 16:00 dostaję „wilczego głodu” , ratuje mnie awaryjny hot-dog na orlenie. 



sobota, 18 sierpnia 2012

Świdowiec

Budzi nas jakiś kretyn na motorze ok 6:00 rano, zapala, gasi, jeździ w tą i spowrotem przez około godzinę.
Po śniadaniu kontynuujemy trasę wskazaną przez Wasję. Pokrywa się w dużej mierze z tym co planowałem wcześniej tylko nie miałem dobrego pomysłu na podjazd. Teraz jesteśmy już na górze i płyniemy przez pocztówkowe krajobrazy.

 













Pijemy kawę nad stawem 




a potem ok 15:00 zjeżdżamy w dół przy wyciągach narciarskich. Ten dzień choć krótki uważam za najbardziej udany. 




Jeszcze dziś chcemy nocować w Polsce. Wpadamy na dość dużą tranzytową trasę, jest całkiem dobra, najlepsza jaką dotychczas widziałem w UA, można jechać 100-110 km/h. Po drodze mijamy kilka atrakcji.  





Moją uwagę zwraca fakt, że nieliczne przydrożne parkingi są wyposażone w podwyższenie/kanał dla samochodów. Oczywiście - gdy Ukraińska rodzinka zatrzymuje się Ładą na kanapkę i siusiu, ojciec wjeżdża na kanał i dokręca to co się poluzowało w zawieszeniu – genialne ;)

Gdzieś między Mukaczewem a Użhorodem mijamy rowerzystę. Niebieska koszulka z flagą Polski, czarny rower, sakwy – to Tomek! 


Próbował czerwonego szlaku ale z obciążeniem nie dał rady. Zjechał z gór i pedałuje do domu.

Na granicę UA/SK dojeżdżamy tuż przed zachodem słońca. Niestety strażnik nie dopuszcza nas do kontroli ze względu na brudny samochód (WTF?) Szukamy myjni, na szczęcie jest jedna czynna w pobliżu. 


Kontrola jest bardziej drobiazgowa niż ostatnio ale nic nie znajduje. Ciekawe że Polaków traktują ze specjalną uwagą, inni przechodzą tylko kontrolę paszportową, widać zasłużyliśmy sobie na opinię przemytników. Około 21:00 jesteśmy na Słowacji, dziś jeszcze ok 200 km do Moszczenicy. 

piątek, 17 sierpnia 2012

Drążek

Rano żegnamy się z Tomkiem, okazuje się, że jednak naprawdę jeździ rowerem =]

Wybieramy się na szlak z Ust Czorna, który wcześniej zaczęliśmy. Grześ jeszcze raz zajeżdża do mechanika bo z tym stukaniem nie chce jechać w góry. Niestety nigdzie w pobliżu nie ma szansy by zdobyć niezbędną część. Więc ostatecznie z Grzesiem też się żegnamy.

U mechanika poznajemy Wasję, właściciela mocno stuningowanego GAZa 66.



Samochód robi wrażenie nie tylko ze względu na wygląd, ma na wyposażeniu m.in. takie bajery jak centralne sterownie ciśnieniem w kołach! Wasja wskazuje nam „obowiązkową” trasę na grzbiety Świdowca. Ponoć podjazd jest łagodny. Wiem, że właściwego Świdowca niewiele przejechaliśmy wcześniej, więc chętnie przystaję na pomysł, by dziś tam właśnie jechać. 



Ok 12:00 ruszamy. Podjazd w górach faktycznie stosunkowo łatwy ale dojazd przez wiochy to zupełnie inna historia. Kilkanaście kilometrów drogi księżycowej. Do wielu najróżniejszych hałasów w naszym aucie dochodzą coraz to nowe. Ok 1100 mnpm jest fajna polanka i miejsce na ognisko, zatrzymujemy się tam na obiad. 


Kilkaset metrów przed polanką słyszałem jakieś dziwne zgrzyty więc sprawdzam zawieszenie. To co widzę nie napawa mnie optymizmem.




Demontuję drążek i bardzo powoli i ostrożnie zjeżdżamy do Ust Czorna by poszukać mechanika który to pospawa. Ok 18:00 mamy już problem rozwiązany.

Jedziemy ponownie na polankę żeby jeszcze wykorzystać jutrzejszy dzień na właściwy przejazd połoninami Świdowca.

Robimy pierwszy (i ostatni) dziki nocleg na tych wakacjach. Miejsce jest fajne, trochę wieje, robimy ognisko.




czwartek, 16 sierpnia 2012

Szlaban

Fuck! Zapomniałem dziś włożyć karty SD do kamerki – nic się nie nagrało :( Na szczęcie zdjęcia są.

Rano niebo się stopniowo przejaśnia więc jest szansa że nasze picie nie poszło na marne.

Przy śniadaniu parzę sobie rękę nad czajnikiem.

Ok 12:00 jedziemy na trasę którą wyznaczyłem wcześniej z Krasnej na Świdowiec. Dziś również z Tomkiem. Jest OK ale w pewnym momencie robi się zbyt stromo i błotniście - znów musimy zawrócić.





Niebo jest już zupełnie czyste, więc jedziemy do Dubowe powtórzyć wczorajszą trasę. Widoki są wspaniałe, odcinki wczoraj trudne dziś są łatwiejsze.








Mijamy punkt w którym wczoraj zawróciliśmy wjeżdżamy na szczyt a potem jedziemy stromymi zawijasami w dół.







Niestety w pewnym momencie w lesie jest bardzo stromy zjazd w błocie, nie wysechł od wczoraj, jest zbyt niebezpieczny by ryzykować.


Z trudem wracamy po własnych śladach pod górkę i podziwiamy widoki w przeciwnym kierunku. Już teraz dzień można zdecydowanie zaliczyć do udanych. 









Próbujemy zjechać w innym miejscu niż podjechaliśmy i trafiamy na bardzo dobrze utrzymaną drogę, są nawet znaki drogowe! Ku naszemu zdziwieniu na końcu drogi leśnik zbiera opłaty. Miły facet, częstuje nas kawą. Za szlabanem droga drastycznie pogarsza się. Ten zjazd był bez sensu bo nadkładamy mnóstwo kilometrów po takich wybojach, że zysk z odcinka płatnego jest żaden. 

 
Grześkowi cos zaczyna stukać w zawieszeniu (nie żeby nam nie stukało) Na dole w Kalyny szukamy mechanika. Gościu uspokaja Grześka, że to nic i może jechać dalej. 


Jemy obiadokolację w „złotym pałacu” i zawijamy do turbazy.