Rano niebo się stopniowo przejaśnia więc jest szansa że nasze picie nie poszło na marne.
Przy śniadaniu parzę sobie rękę nad czajnikiem.
Ok 12:00 jedziemy na trasę którą wyznaczyłem wcześniej z Krasnej na Świdowiec. Dziś również z Tomkiem. Jest OK ale w pewnym momencie robi się zbyt stromo i błotniście - znów musimy zawrócić.
Mijamy punkt w którym wczoraj zawróciliśmy wjeżdżamy na szczyt a potem jedziemy stromymi zawijasami w dół.
Próbujemy zjechać w innym miejscu niż podjechaliśmy i trafiamy na bardzo dobrze utrzymaną drogę, są nawet znaki drogowe! Ku naszemu zdziwieniu na końcu drogi leśnik zbiera opłaty. Miły facet, częstuje nas kawą. Za szlabanem droga drastycznie pogarsza się. Ten zjazd był bez sensu bo nadkładamy mnóstwo kilometrów po takich wybojach, że zysk z odcinka płatnego jest żaden.
Grześkowi cos zaczyna stukać w zawieszeniu (nie żeby nam nie stukało) Na dole w Kalyny szukamy mechanika. Gościu uspokaja Grześka, że to nic i może jechać dalej.
Niestety w pewnym momencie w lesie jest bardzo stromy zjazd w błocie, nie wysechł od wczoraj, jest zbyt niebezpieczny by ryzykować.
Z trudem wracamy po własnych śladach pod górkę i podziwiamy widoki w przeciwnym kierunku. Już teraz dzień można zdecydowanie zaliczyć do udanych.
Próbujemy zjechać w innym miejscu niż podjechaliśmy i trafiamy na bardzo dobrze utrzymaną drogę, są nawet znaki drogowe! Ku naszemu zdziwieniu na końcu drogi leśnik zbiera opłaty. Miły facet, częstuje nas kawą. Za szlabanem droga drastycznie pogarsza się. Ten zjazd był bez sensu bo nadkładamy mnóstwo kilometrów po takich wybojach, że zysk z odcinka płatnego jest żaden.
Grześkowi cos zaczyna stukać w zawieszeniu (nie żeby nam nie stukało) Na dole w Kalyny szukamy mechanika. Gościu uspokaja Grześka, że to nic i może jechać dalej.
Jemy obiadokolację w „złotym pałacu” i zawijamy do turbazy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz