piątek, 17 sierpnia 2012

Drążek

Rano żegnamy się z Tomkiem, okazuje się, że jednak naprawdę jeździ rowerem =]

Wybieramy się na szlak z Ust Czorna, który wcześniej zaczęliśmy. Grześ jeszcze raz zajeżdża do mechanika bo z tym stukaniem nie chce jechać w góry. Niestety nigdzie w pobliżu nie ma szansy by zdobyć niezbędną część. Więc ostatecznie z Grzesiem też się żegnamy.

U mechanika poznajemy Wasję, właściciela mocno stuningowanego GAZa 66.



Samochód robi wrażenie nie tylko ze względu na wygląd, ma na wyposażeniu m.in. takie bajery jak centralne sterownie ciśnieniem w kołach! Wasja wskazuje nam „obowiązkową” trasę na grzbiety Świdowca. Ponoć podjazd jest łagodny. Wiem, że właściwego Świdowca niewiele przejechaliśmy wcześniej, więc chętnie przystaję na pomysł, by dziś tam właśnie jechać. 



Ok 12:00 ruszamy. Podjazd w górach faktycznie stosunkowo łatwy ale dojazd przez wiochy to zupełnie inna historia. Kilkanaście kilometrów drogi księżycowej. Do wielu najróżniejszych hałasów w naszym aucie dochodzą coraz to nowe. Ok 1100 mnpm jest fajna polanka i miejsce na ognisko, zatrzymujemy się tam na obiad. 


Kilkaset metrów przed polanką słyszałem jakieś dziwne zgrzyty więc sprawdzam zawieszenie. To co widzę nie napawa mnie optymizmem.




Demontuję drążek i bardzo powoli i ostrożnie zjeżdżamy do Ust Czorna by poszukać mechanika który to pospawa. Ok 18:00 mamy już problem rozwiązany.

Jedziemy ponownie na polankę żeby jeszcze wykorzystać jutrzejszy dzień na właściwy przejazd połoninami Świdowca.

Robimy pierwszy (i ostatni) dziki nocleg na tych wakacjach. Miejsce jest fajne, trochę wieje, robimy ognisko.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz