Od dawna oczekiwana wiosenna edycja Parszywej na nowym torze koło Ptaka zaczyna się bardzo nieoczekiwanie, bo dokładnie zgodnie z wcześniej opublikowanym harmonogramem. To spory szok i prawie się przez to spóźniamy. W ostatniej chwili odbieram numer i stawiam się do losowania. Wybieram pozycję A-1 i to oznacza, że jadę w pierwszej rundzie o 11:00.
Kółko zapoznawcze - trasa bardzo ciekawa, chyba trochę dłuższa niż zimą, obejmuje jedno bardzo niebezpieczne miejsce: stromy zjazd połączony z zakrętem 90 stopni. Jest ciepło i sucho, na trasie trochę płytkiego błota i żadnych wielkich dziur ani głazów, dlatego można jechać stosunkowo szybko.
Runda ma 10 minut i nie ma spychaczy. Początkowo micra walczy dzielnie, ale już na trzecim okrążeniu wyczuwam momenty, gdy się lekko dusi. Ta zadyszka powiększa się z minuty na minutę i kończy się kompletnym bezdechem. W zasadzie w stałych punktach, gdzie jest większe obciążenie, czyli za ostrymi zawrotkami, mam problemy z wkręceniem silnika na obroty. Jak już się rozpędzi to zasuwa jak dzik, ale na piątym okrążeniu wiem, że stan pacjenta szybko się pogarsza i mam niewiele czasu. Zaczynam więc żyłować ile się da, wyprzedzam na prostych i zaraz za zakrętem jestem wyprzedzany. Micra wydaje ostatnie tchnienie mniej więcej w okolicy mety. Wcześniej jeszcze udaje mi się zdjąć oponę z felgi.
Do boksu trzeba pchać, ale na pocieszenie tego pechowego jednak występu, wita mnie najliczniejsza grupa fanów, jaką kiedykolwiek widziałem. Przez chwilę czuję się jak gwiazda Dakaru a tego nie można kupić za żadne pieniądze.
Jak można było przewidzieć, w drugiej rundzie jedno auto zalicza dachowanie na "tym" zakręcie. Szybko jednak nudzi nam się oglądanie i jedziemy na pizze.








Brak komentarzy:
Prześlij komentarz