Pierwszy trening w tym roku a na torze wita mnie silny wiatr, deszcz i grad. „Będzie masakra” myślę sobie. Dobrze, że odprawa przeciąga się trochę i w tym czasie przestaje padać, ale nawierzchnia jest cała mokra i nadal mocno wieje. Oczywiście jeszcze wczoraj optymistycznie założyłem sobie semi slicki, więc pierwsze jazdy to ciągła walka o trakcję.
Na szczęście potem już nie pada a nawet chwilami wychodzi słońce i stopniowo asfalt zaczyna wysychać, druga tura już jest zdecydowanie lepsza, bo nigdzie nie stoi woda a już trzecia to prawie zupełnie suchy tor. Opony nagrzewają się szybko i łapią przyczepność, wyraźnie poprawiam wyniki.
Dzisiaj jest pierwsza okazja do przetestowania dwóch gadżetów:
klucza akumulatorowego do kół, znalezionego jeszcze pod choinką i aplikacji do mierzenia czasu ściągniętej na szybko wczoraj. Oba sprawdzają się świetnie. Klucz jest super, bo mocno minimalizuje schylanie a to dla takiego piernika jak ja, rewelacja. Jest dość mocny, co w praktyce oznacza, że potrafi odkręcić śruby, które sam przykręcił, jednak dla pewności i bezpieczeństwa dociągam je zawsze ręcznie kluczem teleskopowym, musze je więc również ręcznie luzować. Niemniej jednak życie stało się łatwiejsze i już nie mam zamiaru niczego nigdy odkręcać ręcznie. Bateria dobrze trzyma, bo naładowana w grudniu pozwoliła na dwukrotną wymianę kompletu kół, potem już naładowałem i zamieniłem żeby nie mieć niespodzianki następnym razem. Klucz jest polski firmy BASS, nawet fajnie wyważony, jest w komplecie z ładowarką, drugą baterią, zapakowany w walizeczkę. Jeśli ktokolwiek to czyta i się zastanawia, to polecam, chociaż nie mam możliwości porównania z innymi modelami.

Ponieważ Tor Łódź ma rewelacyjny, najnowocześniejszy i superprecyzyjny system pomiaru czasu rodem z Formuły 1 i jednocześnie nie udostępnia go na treningach, to musiałem coś wymyślić żeby zmierzyć sobie wyniki. Szybki rekonesans i ściągam na telefon
Harry’s Laptimer Rookie, ponoć działa i jest łatwy w obsłudze. To prawda, że łatwy, potwierdzam, uruchomiłem to w minutę i telefon zamontowałem na szybie. Fajna sprawa, jadąc cały czas widzę swój czas na danym okrążeniu i po przejechaniu mety automatycznie zaczyna liczyć kolejne okrążenie przez chwilę pokazując jeszcze czas przejazdu. Działa to bardzo motywująco zwłaszcza, że schnąca nawierzchnia i rosnąca w miarę treningu wprawa, pozwalają mi cały czas poprawiać wyniki. Trzecia kolejka jest najlepsza, zdecydowanie odstawiam 300 konnego Nissana 350Z, który jeszcze na pierwszej kolejce jechał podobnie do mnie, teraz sukcesywnie zwiększam dzielącą nas odległość. Ten postęp i rosnąca przyczepność stopniowo zachęcają do coraz większego szarżowania. W końcu przesadzam na rzekomo najtrudniejszym zakręcie i obraca mnie zupełnie bokiem, tak że nie mogę już skontrować i staję w poprzek toru. Beemka gaśnie i nie chce zapalić. Dopiero za trzecim razem odpala i ruszam. Nissan właśnie wtedy mnie dogania. Trochę mam pietra, że mnie nie zauważy zza zakrętu, ale zauważył i zwolnił. Wracam do gry ale już nie poprawiam wyniku 1:10.62 zrobionego na poprzednim okrążeniu.

Po tej najlepszej trzeciej turze mam już miękkie kolana a z tylnych tarcz wydobywa się śmierdzący niebieski dym. Uznaję to za sygnał do odwrotu, studzę Beemkę i wsłuchując się w stukające panewki, jadę do domu jeszcze raz pobawić się kluczem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz