Moja niezdrowa fascynacja Chevroletem El Camino zaczęła się od serialu komediowego My Name Is Earl. Tam występuje on w roli złoma, należącego do mieszkańca przyczepy, drobnego łotrzyka Earla, ale tak naprawdę to ceniony klasyk ze sportowym zacięciem.
Bardzo podoba mi się, kompletnie niepraktyczny (po europejsku myśląc) pomysł budowania sportowego pickupa na bazie osobówki. Ten samochód jest bez sensu, ale jest piękny, jak każdy muscel z lat siedemdziesiątych. Dziś już takich nie robią. Czyżby?
Wystarczy pojechać do Australii, by na każdym kroku podziwiać takie wozy produkowane przez Holdena nawet dzisiaj. Czasem widać tu Forda Falcona, ale ten już nie ma takiego polotu. Australijczycy nazywają je UTE i tłuką ich setki tysięcy. Niektóre faktyczne służą do wożenia drobnych materiałów ale mnie najbardziej w oczy rzucają się te przybajerzone, obniżone, na osiemnastocalowych felgach i z ponad sześciolitrowym V8 pod maską. Zdecydowanie woziłbym się takim w Australii po mieście.
Czytałem, że Amerykanie bardzo by chcieli, ale Holden nie robi UTE z kierownica po właściwej stronie, kwitnie więc biznes na przekładkach i po wielu akrobacjach formalnych można coś takiego zarejestrować w USA jako samoróbkę. Pojedynczym oszołomom się to udaje.
Zastanawiałem się nad tym czy Polacy mają swojego UTE i dochodzę do wniosku że nie. Polonez Truck się nie liczy, bo nie ma ładowni zintegrowanej z kabiną. Linia Dacii Pickup ma potencjał, ale napęd na przód ja dyskwalifikuje. Pozostaje chyba cieszyć się zdjęciami i polować na modele.
A nie, przepraszam, kiedyś był przecież on.








Brak komentarzy:
Prześlij komentarz