Wyobrażam sobie, że w razie "wypadku" bardzo łatwo doprowadzić całość do porządku myjką ciśnieniową lub mokrą szmatą. Zaskakujący jest też bardzo mały promień skrętu. Chcąc nas wypuścić, kierowca bez trudu zawraca na przeciętnie wąskiej uliczce, na jeden raz. Zbieram szczękę z podłogi, poprawiam melonik, chwytam za parasol i wysiadam z taksówki. Nie mam więcej pytań.
Następnego dnia moja kolekcja wzbogaca się o metalowy model Austina FX4 kupiony w pierwszym lepszym sklepie z pamiątkami. Autko jest sygnowane przez Welly w skali mniej więcej 1:38, przednie drzwi ma otwierane a tylne zaspawane.
W tym samym czasie Madzia przywozi mi z Indii tuk-tuka. Co prawda nie miałem szansy takim jechać, ale przy pierwszej delegacji do tego wspaniałego kraju na pewno nadrobię te braki. Taki tuk-tuk to w zasadzie indyjski odpowiednik taksówki więc aż się prosi o porównanie typu: jak daleko padło jabłko od jabłoni. Ciekawe jaki ma promień skrętu.
Modelik jest plastikowy a pudełko dumnie głosi, iż został zapakowany i wypuszczony na rynek przez IS Corporation z Gurgaon, co już samo w sobie budzi respekt. Skala to mniej więcej 1:24.
Co je łączy poza oczywistymi skojarzeniami post-kolonialnymi? Oba modele są w założeniu czarne i wyposażone w napęd "pull back action". Wyścig równoległy na ćwierć salonu nie przynosi rozstrzygnięcia kwestii, który z nich jest szybszy, ponieważ hindus ma luzy na przednim kole i nie chce jechać równolegle czyli prosto przed siebie.
Ogólnie na poziomie modeli jednak to tuk-tuk wygrywa, bo jest z szoferem a żeby pobawić się London Taxi trzeba poszukać ludzika. No i jest "eko" bo ma wspomnianą naklejkę i jedno koło mniej, czyli zużyli na jego produkcję mniej surowców.






Brak komentarzy:
Prześlij komentarz