Parszywy Dziki Zachód odbył się w stałym miejscu w Łasku, teren ma to do siebie, że jest w większości piaszczysty a piasek ma tam konsystencję kurzu. Mokry kurz jest spoko, suchy kurz unosi się w powietrzu z najmniejszym podmuchem wiatru. Moim zdaniem ten właśnie pył pokonał dzisiaj micrę, ja też mam tego szczerze dosyć, mam pełne zatoki i pewnie też płuca, bo zaczynam kaszleć jak gruźlik a udar kładzie mnie do łóżka z gorączką. No ale po kolei.
W piątek Konrad przywozi przygotowaną niedawno Micre na lawecie a na działce u Madzi spotykamy się ze Sławkiem. Dawno się nie widzieliśmy, więc rozmowa schodzi do późnych godzin nocnych i trochę niewyspani stawiamy się rano na torze.
Wylosowałem pierwszą grupę, ale organizacja jak zwykle kuleje, więc tak naprawdę pierwszy start jest nie o 9 a po 11-tej. Runda trwa ok 30 minut do czasu aż pierwsza załoga nie zrobi 20 okrążeń. Ja wykręcam 19, więc bardzo dobry wynik. Owszem jest gorąco i mniej więcej połowa toru to grząski piach. Na tych odcinkach jadąc w grupie nie widzi się zupełnie nic, więc zachowawczo zwalniam plasując się w opozycji do peletonu. Dzięki temu jadę sam i wszystko widzę. Niemniej jednak na odcinkach zielonych można przydepnąć i pognać nawet pod 60 km/h. Na głębokich wydmach bywa, że zwalniam do zera. Po kilku okrążeniach grupa się rozwleka i jedzie się całkiem dobrze.
Na ostatnim okrążeniu jakiś buc spycha mnie z toru, szybko się ogarniam i sto metrów dalej odwzajemniam przysługę. Po chwili jednak osioł wali mnie centralnie w drzwi. Pokazuję mu co o tym myślę i z bielmem na oczach robię jeszcze jedno niepotrzebne okrążenie.
Micra sprawuje się rewelacyjnie, trochę wali tylne zawieszenie, bo amortyzatory są rozciągnięte na maxa, za to układ chłodzenia jest wzorowy. Wskazówka ani na chwilę nie podnosi się ponad połowę, mimo żyłowania na jedynce przez większość etapu. Pod koniec samochód trochę się dusi, więc czyszczę filtr powietrza.
Na sobotę jest zaplanowany tylko jeden etap na grupę, czyli jestem wolny i możemy jechać na obiad i ogólną regenerację.
W niedzielę również startuję jako pierwszy i znów jest spora obsuwa (a mogłem dłużej pospać). Dzisiejsze etapy są krótsze (po 15 minut), bo jeszcze trzeba zmieścić półfinały i finał. Na etapie micra znów jedzie jak zegarek ale tor, mocno już rozjeźdżony po dniu wczorajszym, składa się w stu procentach z pyłu. Nie widać kompletnie nic a piach jest tak głęboki, że w niektórych miejscach nie da się nie grzęznąć. Mimo to bez pomocy spychaczy robię 10 okrążeń i tym samym klasyfikuję się do półfinału.
Tym razem jednak syfu w powietrzu jest znacznie więcej i pod koniec tych 15 minut micra znów zaczyna się dusić. Topologia toru znacznie się od wczoraj zmieniła, prawie nic nie widać, w skutek czego kilka razy ładuję się do dziury bez hamowania. Takie coś kończy się nieplanowanym wygięciem karku do przodu, co z kolei odczuję dopiero w następnych dniach.
Na zjeździe z toru znów przyjmuję niezamierzony cios w drzwi kierowcy.
Zabieram się za czyszczenie filtra. Termometr przez chwilę wskazuje 39 stopni w cieniu. Odkryciem sezonu okazuje się pobliskie dzikie kąpielisko nad Grabią. Nad rzeką, w Łasku i na działce zabijamy czas w oczekiwaniu na zapowiedziany półfinał. Jest tak gorąco i tak gęsty kurz, że myśl o półfinale i ewentualnym finale zupełnie mnie nie kręci. Gdy wreszcie przychodzi do startu, jest jeszcze gęściej niż rano, nie mogę w to uwierzyć. Piach taki głęboki, że w ślimaczym tempie pokonuję wydmy, jedzie się jak po prawdziwej Saharze. Micra już na czwartym okrążeniu mówi: pas. Spychacz umieszcza mnie w bezpiecznym miejscu, gdzie czyszczę filtr powietrza, lecz wystarczy to na jedno okrążenie. Zrezygnowany i jednocześnie zadowolony kieruję krztuszącego się wraka do strefy serwisowej. „Jesteśmy wolni”, myślę sobie i zadowoleni ewakuujemy się stamtąd. Konrad ma wieczorem zabrać samochód do warsztatu, gdzie jak sądzę przeczeka do chłodniejszej jesiennej edycji.
Krótkie podsumowanie: Uczestnicy Parszywej otwarcie leją na jakikolwiek regulamin, nie chodzi mi już tylko o wzmocnienia zderzaków, co notabene też muszę zrobić, bo takich nieuzbrojonych aut było może całe trzy, pozostałe siedmdziesiąt kilka, to zmoty z ciężkim żelazem z przodu i z tyłu. Jeszcze rozumiem zmiany samochodów między etapami, ale zmiana samochodu w trakcie etapu? Jeden mi się zepsuje to biegiem się przesiadam biorę drugi i jadę. Nosz kurwa mać! Po co oni spisują te VINy? Nie ma też najmniejszego sensu poważnie traktować podawane przez orgów godziny, ogólna zasada: „poza torem nigdzie się nie spieszymy”. W połączeniu z faktem że impreza jest typowo komercyjna, to mają mega potenjał i rewelacyjny klimat który robią ludzie ale organizacyjnie niezmiennie niski poziom rozczarowuje.
Lessons learned:
- Filtr stożkowy od jakiegoś dużego auta albo sportowy zamiast tego oryginalnego filterka.
- Wzmocnienia z przodu ale coś trzeba wymyślić żeby nie były za ciężkie,
- Utwardzić sprężyny żeby auto się podniosło, ale podkładki muszą odejść.
- Trochę większe koła
- Akumulator do kabiny.
- Profesjonalna maska przeciwpyłowa, albo budowlana albo taka z filtrami jakich używają w malarni.









Brak komentarzy:
Prześlij komentarz