W poniedziałek już od rana meldujemy się na torze, odbieram numery, przechodzę badanie techniczne i można zaczynać trening. Jest dobra pogoda i jeździ się rewelacyjnie. Tor jest spory a dodatkowo jest dostępny szybki odcinek leśny. Szkoda, że kończy się wjazdem na drogę krajową.
Trenuję sobie do woli, czyli dwa razy po jakieś dwie godziny z przerwą na zwiedzanie muzeum Sienkiewicza i obiad w lokalnym bufecie. Można jeździć szybciej niż na Rakietowej, nawet na samym torze są proste gdzie rozwijam 120/130 kmh. Trochę jednak się boję o auto, mając wciąż świadomość że trzeba nim wrócić do domu i, przynajmniej na początku, „oszczędzam opony”. Na szczęście po kilku przejazdach mi to mija i już nie oszczędzam.
Ostatnie przejazdy są mierzone, aby odpowiednio dobrać pary w wyścigu na dochodzenie. Szału nie ma, ląduję w końcówce klasyfikacji w parze ze starym Volvo, które wykręca podobne czasy. Jakoś tam leczę zranione ego wygrywając ten pojedynek o grubość lakieru.
Właściwa impreza jest we wtorek, od samego rana widać już różnicę: samochodów jest co najmniej dwukrotnie więcej i naprawdę jest na co popatrzeć. Od klasyków, przez youngtimery, auta typowo sportowe aż po wiejskie wydumki. Wyobrażam sobie, że taki właśnie jest pełny przekrój polskiego motosportu.
Z moim kompotem nie kwalifikuję się do regulaminowej 3 klasy tylko ląduję w 6 z całą resztą przygotowanych rajdówek i innych potworów z turbo i napędem na cztery koła. Rozmawiamy z Panem Tomkiem na ten temat i wyjaśnia, że niektóre modele nie są tu zwyczajnie mile widziane, zbyt popularne i opatrzone nie pasują do klasycznego profilu imprezy. No cóż ich prawo, nawet w miarę to się sprawdza, bo nie ma liczebnej dominacji BMW E36 czy też Subaru.
Najpopularniejsze youngtimery, a może po prostu te, na które zwracam uwagę, to Porsche 944 i Toyota Celica nie próbuję ich liczyć, bo część startuje po dwa razy z różnymi kierowcami, ale są wszędzie. Ze starszych klasyków wyróżnia się Mikrus, Mercedes W108 i Alfa Romeo Giulia.
Najbliższą znajomość zawieram z Lotusem, choć jest to przelotna fascynacja, która bezpowrotnie mija po próbie usadowienia się w kabinie. Wsiąść jest łatwo, trzeba tylko zdjąć kierownicę, wsadzić tyłek i jakoś wciągnąć nogi. Jak jest się mną, to siedzi się w głębokim ukłonie i patrzy na podłogę zamiast przed siebie. Wysiadanie jest trochę trudniejsze, ale też możliwe.
Co do jazdy: Dziś tylko dwa przejazdy próbne wyczekane w sporej kolejce, trasa jest minimalnie zmieniona w stosunku do poniedziałku. Same zawody to pięć przejazdów i ze względu na liczbę uczestników (ok 170) odstępy między nimi sięgają półtorej godziny. I to właśnie mnie zniechęca, wczoraj mogłem jeździć do woli a dziś czekam, czekam i czekam, potem dwie minuty zabawy i to samo.
Przed drugim przejazdem zaczyna padać i jadę po mokrym. Trzy razy wykręcam piruety. Czas gorszy o całą minutę. Ta runda trwa tak długo, ze ostatni jadą już po wyschniętym torze. Czekam jeszcze na trzecią kolejkę i ta wychodzi mi najlepiej. Potem się zniechęcam do tego czekania. Na przyszłość nauka, że trening to znacznie lepsza okazja do pojeżdżenia. Jeśli jeszcze wybiorę się na CA CUP to tylko na trening i ew. popatrzeć drugiego dnia na samochody.
inne zdjęcia tu

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz