Na szczęście my dość płynnie acz powoli poruszamy się w przeciwnym kierunku. Po drodze pechowo leży Austria. Państwo odpowiedzialne za dwie wojny światowe, ojczyzna Hitlera, Fritzla ale też Schwarzeneggera i Conchity Wurst. Tak czy inaczej postanawiam zachować tu szczególną ostrożność. Niestety, mimo, że to krótki odcinek, dopada nas lokalna policja. Może to mieć coś wspólnego z faktem, iż wyprzedzałem jakiegoś powolnego idiotę w okolicy niewielkiego skrzyżowania. Ostatecznie zmotoryzowany oficer zatrzymuje trzy samochody. W ekspresowym tempie przypominam sobie strzępki niemieckiego i kończy się na sławnym „Fünfunddreißig euro und das ist ok.”
W porze obiadowej dojeżdżamy do głównej atrakcji dnia dzisiejszego, drogi SS 38. Jest piękna pogoda, więc w pełni możemy wykorzystać okazję do podziwiania widoków i złapania odrobiny adrenaliny. Nie ma dużego ruchu, ale mały też nie jest, 80% to motocykle i kabriolety.
Wyraźnie widać że tędy jeździ się dla przyjemności. Niektórzy zapominają o bezpieczeństwie i wypadają z zakrętów ścinając je na sporej prędkości. My wspinamy się powoli i ostrożnie, cały czas z duszą na ramieniu i pytaniem, „co jedzie za zakrętem?”. Ku mojemu zdziwieniu trafia się nawet jeden czy dwa duże autobusy wycieczkowe. Jest też wielu rowerzystów, zazdroszczę kondycji ale też żal mi ich, gdy tak patrzę jak się męczą, dobrze że mamy samochód. Przed samą przełęczą wybieramy miejsce parkingowe i robimy sobie piknik z widokiem.
Z atrakcji parkingowych wymienię alpejskiego świstaka oraz busik z rowerzystami, którzy wysiadają, jadą 200 metrów do szczytu przełęczy, że niby wjechali a potem z górki na pazurki – skurczysyny.
W samym Stelvio spotykamy polaków (chyba)
Zjazd też stromy, miotam się między dwójką a jedynką, żeby nie spalić hamulców i jednocześnie nie staranować innych wolniejszych uczestników ruchu, bo teraz to my jesteśmy ci źli co jadą za szybko w dół.
Potem zaliczamy jeszcze jedną przełęcz i generalnie po górskich drogach do autostrady jeżdzimy sobie jeszcze kilka godzin.
W okolicy Davos dopada nas gwałtowna burza. ale taka, że trzeba się zatrzymać i przeczekać, a potem wleczemy się za jakimiś ciężarówkami.
Następnie już tylko szybciutko łykamy połowę Szwajcarii i spóźnieni docieramy do bazy u Diany i Gunara. Kinderparty już wygasło, więc czeka nas kolacja w ciszy i spokoju szwajcarskiego miasteczka.
Wieczorem, w ramach przygotowania teoretycznego na przyszły rok, oglądamy część filmu z ich wyprawy do Australii.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz