sobota, 29 lutego 2020

Islamorada

A pierwsza, największa atrakcja zaplanowana jest na dzisiaj i lepiej żeby się udało. 

Wstajemy więc wcześnie i jako jedni z pierwszych ustawiamy się w kolejce do wyjścia na ląd. Omijamy sugestie załogi, kombinujemy który pokład będzie pierwszy wychodził i ładujemy się z tą własnie grupką, bo plan na dziś jest tylko jeden ale droga daleka a ścieżki nieprzetarte. Udaje nam się w miarę wcześnie, bez przeszkód wyjść i odebrać bagaż oraz wino, teraz busik do wypożyczalni samochodów.

Na dziś planuję odebrać białe Camaro cabrio. Trochę mam obawy czy moje zamówienie jest dostępne bo na rezerwacji mam "Camaro convertible or similar". A Camaro mam na liście aut do wypróbowania od dawna. Jesteśmy jednak w Miami na jednym z największych lotnisk w Stanach a może i na świecie a wypożyczalnie samochodów zajmują tu ogromne wielopiętrowe parkingi. Schodzimy na nasze piętro, pokazujemy rezerwację a miły pan wskazuje drogę: "Kabriolety tam na lewo". A na lewo nie tylko jest białe Camaro ale też praktycznie każdy popularny model w kilku kolorach z kluczykami w schowku, "bierzcie i jedźcie" zdają się mówić. 

Po oględzinach i przymiarce okazuje sie, że Camaro jest super, ale w wersji bez dachu ma żenująco mały bagażnik (w wersji z dachem pewnei też), nawet jedna nasza walizka nie wejdzie a co dopiero dwie. Całe szczęście, że jest taki wybór a pada on na białego Mustanga 2019.  Auto idealne na dzisiaj. 

Przed nami jakieś 80 mil do celu, na razie nie musimy się spieszyć. Nie mam pojęcia jak trafiamy na przedmieścia ale w ramach przerwy odwiedzamy przypadkową wyprzedaż garażową. W końcu kolejna  sobota na Florydzie nieprędko się zdarzy. Kupuję jakieś drobiazgi za dolara na pamiątkę.  

Wchodzimy tez do Walmartu po kwiaty, szampana i tort, jakże niezbędne dzisiaj.

Około południa jesteśmy już u celu w moteliku La Jolla. Trochę obawiamy się o pogodę, bo to końcówka lutego i bywa że jest pochmurno jak na przykład wczoraj lub wieje od morza. Na razie jednak bogowie nam sprzyjają i możemy spokojnie czekać na udostępnienie pokoju a potem zająć się  przygotowaniami. 

O piętnastej Magda ma fryzjera jakieś pół mili od motelu. Jedziemy tam Mustangiem a ja w tym czasie sprawdzam dojazd, parking i ogólne warunki w restauracji Lazy Days gdzie mamy rezerwację na za dwie godziny. Wszystko wygląda na ogarnięte, czysto, spokojnie, tafla wody niezmącona łączy się poprzez odległą linię horyzontu z prawie bezchmurnym niebem, liście na palmach delikatnie falują a pelikan leniwie przełyka rybkę mierząc mnie ciekawskim wzrokiem. I własnie wtedy łapię tremę. Czy na pewno wszystko załatwione? Czy przyjdą? Czy ta cisza nie oznacza że za chwilę będzie burza? O czym nie pomyślałem?  

Nic z tych rzeczy, oddychaj.

W motelu ostanie przygotowania idą jak z płatka. W Lazy Days jesteśmy na czas a nawet 15 minut wcześniej. Przypadkowe osoby robią sobie z nami zdjęcia a ja w roli celebryty jeszcze bardziej się stresuję. Nagle zauważam Barbarę a potem Richarda. Widzę ich pierwszy raz w życiu, ale od razu wiem, że to oni i że wszystko się uda a całe napięcie odpływa w niebyt. Barbara idzie do managera i robi dla nas miejsce tuż przy plaży, ktoś zapomniał o rezerwacji i siedzą tam goście. Załatwienie tego zajmuje jej jakieś trzy i pół minuty, dokładnie według planu na godzinę przed zachodem słońca zaczynamy nasz wymarzony Ślub Na Plaży. 





I aż się prosi by sparafrazować słowa poety: 

"Tu wszystko się kończy i zaczyna - Islamorada, Floryda".

piątek, 28 lutego 2020

Piraci z karaibów

Druga największa atrakcja tego wyjazdu do Stanów to pięciodniowy rejs wycieczkowcem po Karaibach. Początkowo mamy lekkie obawy czy rejs się odbędzie bo jeszcze przed wyjazdem słyszeliśmy o jakimś nowym wirusie i jeden podobny statek utknął u wybrzeży Japonii a żaden port nie chce go przyjąć po tym jak kilka osób tam ma objawy grypopodobne. Jednak na wejściu dokładnie nas przepytano skąd jesteśmy, jak się czujemy, wiec przyjmujemy, że równie łatwo jak ten statek weszliśmy, tak z niego szczęśliwe za kilka dni zejdziemy.  

Carnival Sensation jest ogromny, przynajmniej na nas robi takie wrażenie bo zdecydowanie są też większe wycieczkowce. Statek jest nie tyle hotelem co całym kompleksem hotelowo wypoczynkowo rozrywkowym. Poza kajutami na pięciu poziomach są tu również bary, stołówka, baseny ze zjeżdżalniami, stoły do ping-ponga, strefa do kąpieli słonecznych itd. ale to jeszcze nic, pod wieczór życie przenosi się na zamknięte części pokładu a tu dopiero są największe atrakcje: dwie sale kinowo teatralne, kilka drink barów, kasyno, sklepy z pamiątkami, galeria sztuki i tak dalej. 




Takie all inclusive na wodzie. 

Nocą można bawić się przenosząc z baru do baru wraz z kaowcem i jego kabareciarzami lub wybrać jeden z trzech klubów tanecznych z muzyką w różnym stylu. Gości można podzielić na trzy największe grupy etniczne i każda znajdzie coś dla siebie. Afroamerykanie których jest najwięcej mają swój klub RnB z DJem, Latynosi tancbudę z kapelą na żywo grającą w kubańskich rytmach. Trzecia najliczniejsza grupa to emerytowani biali, raczej grają w kasynie i piją ale jest też dyskoteka puszczająca muzykę taneczną gdzie bawi się cała młodzież. Dla porządku wspomnę, że jest tu tez sporo osób o dalekowschodnim typie urody, ale oni nie imprezują, bo pracują jako załoga. My każdego wieczora odwiedzamy wszystkich po trochu, idziemy na stand-up, pijemy z kaowcem, śpiewamy przy barze, pokręcimy się u Kubańczyków, pobujamy się w towarzystwie czarnoskórej klasy pracującej, posłuchamy koncertu kapeli grającej covery Elvisa itd. Nie można się tu nudzić a my zawsze przestrzegamy zasad więc się nie nudzimy. 

Po prawie dwóch dniach rejsu budzimy się rano u brzegu Wielkiego Kajmanu, który, nie jest taki znowu wielki. Powiedzmy sobie szczerze, że George Town bardziej przypomina Mielno po sezonie niż stolicę państwa. 


W pobliżu portu jest kilka sklepów z pamiątkami, urzędy. poczta itp. po ulicach leniwie przechadzają się "wolne kurczaki". Niewiele jest tu do oglądania, więc łapiemy busik w kierunku miejskiej plaży i po 20 minutach jazdy jesteśmy na miejscu. 

Mimo iż publiczna, jest to jedna z najpiękniejszych plaż na jakiej dane mi było plażować. Woda czysta i ciepła, miękki piaseczek, tłumów nie ma, łapiemy wolny parasol i korzystamy przez kila godzin. 

W przyportowym sklepiku kupujemy jakieś wino na później ale Azjaci przy wejściu na pokład są nieubłagani, skanują nam bagaż i konfiskują "alkohol" który rzekomo mamy odzyskać po rejsie. Argumenty, że to tylko sok, nie trafiają na podatny grunt. 

Następnego dnia kolej na Jamajkę. Jesteśmy w porcie Ocho Rios i próbujemy powtórzyć scenariusz z Kajmanów, tzn nie kupujemy wycieczki na statku tylko szukamy atrakcji na własną rękę. Już przy samym wyjściu z portu dopada nas tłum naganiaczy. Nie ma od nich ucieczki, trzeba przejść kilkaset metrów przez całą aleję. "Jestem Leroy, zabiorę Cię tam gdzie nikt inny" , "Nazywam się Seemor Payless, jedź ze mną zobaczysz prawdziwą Jamajkę". Ciężko jest a na końcu wchodzimy na skrzyżowanie na którym nie ma żadnych przystanków autobusowych, tylko jakieś opuszczone budynki i szemrane towarzystwo "Chcesz spotkać Jezusa?" "Wiesz że jest właśnie tydzień Marleya? Chcesz coś kupić?". Ponieważ nie chcemy jeszcze na tym etapie życia poznawać Jezusa, zawracamy na aleję naganiaczy. Nie ma innego wyjścia jak wynegocjować najlepszą cenę i jechać z jednym z nich. Szybko okazuje się że naganiacze to nie kierowcy, oni tylko sprzedają, tak więc ten który wzbudził nasze zaufanie nie będzie tym który nas przewiezie. Tak właśnie trafiamy w ręce a raczej do samochodu Masamana. Masaman naprawę ma na imię Winston i jest prawdziwym Jamajczykiem, który pokaże nam prawdziwą Jamajkę za najniższą cenę. Trzeba się bardzo skupić by zrozumieć co mówi. 

- Skąd jesteście?
- Z Polski.
- A gdzie to?
- W Europie.
- A.... wiem, Europa. W zeszłym tygodniu też wiozłem takiego jednego z Europy, może znacie? 

Oglądamy z nim trochę tej obiecanej prawdziwej Jamajki, ale z samochodu. nie warto wysiadać. Widać różnicę w stosunku do Kajmanów. Znaczy się na korzyść Kajmanów, które jeszcze nie uwolniły się spod panowania królowej. Tu na Jamajce rządzą się sami i to widać. Według Masamana nie ma tu "wolnych kurczaków" wszystkie do kogoś należą i nie wolno ich łapać. No dobra nie będziemy. 

Jedziemy na wzgórze skąd można podziwiać port, nasz statek i posiadłość Micka Jaggera. Masaman skutecznie odpędza parkingowych naciągaczy-akrobatów i robi nam kilka zdjęć. Jesteśmy pod jego opieką i doceniamy to coraz bardziej. Zna wszystkich i wszyscy znają Masamana, nie to co my, przyjeżdżamy tu z Europy i nie wiemy kto z naszych bawił tu zaledwie parę dni przed nami. 



W planie mamy wodospady Dunn's River Falls. Szofer załatwia za nas formalności oraz przyjmuje w depozyt cały nasz bagaż i ubrania: "Nie bójcie się nic nie zginie, jeszcze nikomu nic z mojego samochodu nie zginęło. Ja tu poczekam."
Uspokojeni zostawiamy Winstonowi wszystko z wyjątkiem kąpielówek i sandałów. Przydziela nam też przewodnika. Na wodospadach przewodnik jest nieodzowny, trzyma twój telefon, robi zdjęcia i kręci filmiki bo Ty masz tylko strój kąpielowy i sandały.



Teraz już tylko plaża. Masaman wiezie nas na taką publiczną i mniej uczęszczaną, tu opłacamy parasol  i spędzamy jakieś dwie godzinki chłonąc po wodospadowych emocjach. Plaża nie jest tak piękna jak ta wczoraj ale za to wdychamy lokalny klimat. Tu też chcą nas zapoznać ze Stwórcą ale nie tak nachalnie jak w porcie. 



Po wszystkim Winston odstawia nas na statek inkasuje zapłatę i prosi o dobre opinie na Trip Advisorze. Gość się naprawdę spisał więc gorąco go polecamy

Z Jamajki Carnival Sensation płynie już do Miami. Spędzamy więc kolejny dzień na statku. Basen, leżaki, kino. Oglądamy 24 Hour War bardzo dobry amerykański film w którym Ford pokonuje Ferrari. Pierwszy raz jestem w kinie gdzie widownia głośno kibicuje "naszemu" w ostatecznym wyścigu. Na końcu burza oklasków i wiwaty na cześć zwycięzcy. To dopiero patrioci, przeżywają film jak niektórzy skoki Małysza.  

Rejs dobiega końca, ciężko będzie pożegnać się z wszystkimi tymi wygodami. Nikt nie kaszle, więc spodziewamy się ze jutro z samego rana zejdziemy na ląd i odzyskamy nasze wino. 

niedziela, 23 lutego 2020

Everglades

Większość południowej części stanu Floryda to tereny podmokłe, ogromne rozlewiska i bagniska są w rzeczywistości ujściem rzeki Kissimmee. Ujściem szerokim na 97 i długim na 160 km.Woda tu jest płytka i płynie bardzo wolno, co daje niepowtarzalne warunki przyrodnicze.

Bagna zwane Everglades kiedyś były oczywiście jeszcze większe, ale człowiek stopniowo je osuszał by wydzierać dla siebie cenny ląd. Do dziś zachował się jednak ogromny obszar chroniony granicami parku narodowego. Jest to siedlisko unikalnej fauny i flory, można o tym czytać godzinami w Wikipedii, przewodnikach, oglądać ekspozycje, czytać tabliczki przy drodze, ale i tak każdy kto tu przyjeżdża pyta tylko o jedno: Kiedy będą aligatory?

A aligatory są na pierwszym lepszym parkingu, wysiadamy z samochodu, podchodzimy do barierki dostępnej nawet dla najstarszych i najbardziej niedołężnych turystów a tam w wodzie pływa leniwie kilka sztuk, widać też spore żółwie. W zasadzie aligatory są na każdym kroku i szybko przestaje się je liczyć a nawet w pewnym momencie fotografować. Według informacji podanych przez park mieszka tu ich ponad milion. 









W całym parku jest mnóstwo parkingów z których w głąb mokradeł można dojść drewnianymi pomostami. Niektóre są bardzo długie i pozwalają cieszyć się widokami niedostępnymi ze stałego lądu.




Mimo obaw o samochód, decydujemy się opuścić asfalt by przejechać szutrową “loop road”. Zastanawiam się jak bardzo jest "szutrowa", bo początkowo skręcają tam tylko auta 4x4, ale szybko przekonujemy się że jej niedogodności ograniczają się do kurzu a można tu podziwiać przyrodę bez barierek i zwiedzających jest niewielu.





Wykupujemy też wycieczkę na mokradła wodolotem, czy jak tam się po polsku nazywa taka łódź napędzana wielkim wiatrakiem. Po angielsku to Airboat. Rejs jest emocjonujący nie tylko ze względu na nietypowy napęd i prędkość jaką można na takich płyciznach rozwinąć. Po dotarciu głęboko na mokradła aligatory można oglądać naprawdę z bliska, pływają dosłownie pół metra od burty a kapitan straszy nimi małe dzieci.




Po rejsie jest okazja zobaczyć show na żywo z udziałem gadów trzymanych w niewoli.


W Everglades pływamy też kajakiem w poszukiwaniu krokodyli, które od aligatorów różnią się kolorem, kształtem paszczy (jest bardziej spiczasta) i faktem że mogą żyć również w słonej wodzie. Niestety mamy chyba za mało szczęścia, bo nie udaje nam się ich spotkać. Za to przy samym brzegu kręcą się wielkie łagodne manaty.



A na koniec dnia przy wyjeździe z parku na głodnych zwiedzających czeka Gator Grill.
Mięsko z aligatora można tu zjeść na kilka różnych sposobów. Nie jest to może wykwintna kuchnia, ale warto spróbować. Smak grillowanego ogona z gada potwierdza teorię ewolucji: smakuje jak brakujące ogniwo pomiędzy kurczakiem a wieprzowiną.