Auto którym tym razem koniecznie chciałem pojeździć po Stanach, oczywiście z tych ogólnie dostępnych w wypożyczalniach, to Dodge Challenger. Drugi model o którym myślisz słysząc hasło "pony car". Pierwszy to oczywiście Mustang, ale tego już miałem okazję sprawdzić w 2015 roku.
Z zewnątrz obecna generacja Challengera podoba mi się najbardziej, chyba nawet bardziej niż ta pierwsza z lat siedemdziesiątych a o kanciaku z lat osiemdziesiątych lepiej zapomnijmy. Zdecydowanie i skutecznie targetowany na młodych mężczyzn jakoś trafia również w mój gust, widać wolno dojrzewam. Dodge ma wyglądać muskularnie, szybko jeździć a kosztować stosunkowo niewiele i to jest skuteczna strategia sprzedaży. Sam bym kupił i ujeżdżał, gdybym mieszkał w Stanach.
Wnętrze podobnie jak bryła jest minimalistyczne, użyto tanich materiałów ale to nie ma znaczenia, tu nie szukamy luksusu, ma być prosto i nie koniecznie funkcjonalnie. Ta część o prostocie bardzo do mnie przemawia.
Kokpit jest jakby siekierą ciosany, zorientowany na kierowcę. Mamy tylko jedna manetkę po lewej stronie kierownicy, służy zarówno do sterowania kierunkowskazami jak i do wycieraczek. Skrzynia oczywiście automatyczna ale nawet ta najsłabsza wersja ma opcję ręcznej zmiany biegów i nie używamy tu łopatek +/- w kierownicy obsługiwanych muśnięciem paluszka tylko robimy konkretny ruch gałką skrzyni w lewo i teraz możemy dowolnie mocno szarpać wajchą w przód i w tył niczym szybcy i wściekli.
Niestety za tą kanciastą i muskularną sylwetkę płaci się sporą cenę. Otóż widoczność w tym aucie jest żenująco słaba. Challenger ma również fatalnie małe lusterka, są chyba mniejsze od tych z Fiesty a na pewno mniej w nich widać. Ogromna martwa strefa zmusza do obracania głowy przed zmianą pasa a tam i tak nic nie widać bo okna w drugim rzędzie są symboliczne. Potężny kuper też nie poprawia widoczności do tyłu. Jest to dość spore auto i na szerokich drogach USA można sobie jakoś w nim radzić, w zamian odwdzięczy się przyspieszeniem i nadzieją na wyrwanie panienki. W Polsce jazda Challengerem musi być upierdliwa, po prostu sobie nie wyobrażam tego auta w dużym zatłoczonym mieście jak Łódź. A jednak nawet w mojej dzielnicy jest co najmniej jeden śmiałek.
Jeszcze jedna wada tego wielkiego coupe to, że prowadzi się trochę jak ponton, reaguje z wyczuwalnym opóźnieniem i buja na boki. Nie jest to taki wyraźny efekt jak w Partolu, więc ja bardzo szybko to ogarniam, ale dla kogoś kto na co dzień jeździ twardym i zwinnym autkiem, jazda challengerem na zakrętach może wywołać chorobę morską.
Wszystko to jednak kwestia przyzwyczajenie i dostosowanie do środowiska a Dodge Challenger jest doskonały w swoim środowisku: młodych niewyżytych amerykanów.
Egzemplarz który wypożyczyliśmy ma najsłabszy dostępny silnik 3.6l V6 ale i tak dysponuje mocą ponad 300 koni i naprawdę daje mnóstwo frajdy. Jeśli już się przeżyje i oswoi opisane wyżej wady to tylko jeździć. Jeśli bym kupował to tylko z jak najmocniejszym silnikiem i koniecznie używany, żeby nie było szkoda jak się odrapie czy wgniecie lakier na parkingu. Nawet bym go zbyt często nie mył tylko pilnował by drób nie narobił do środka i tyle.
Super kozacka fura z tego Dodge'a.




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz