Zatrzymujemy się tylko na poranny spacer po hipsterskiej dzielnicy Wynwood by podziwiać tutejsze murale.
Po pół godzinie na rowerku podjeżdża jeden z tamtejszych hipsterów i próbuje nas naciągać. Żeby się odczepił, dostaje zdrowe i pożywne bio-batoniki z Biedronki. Żadna strona nie jest zadowolona z tej transakcji.
Lokalsi mają już nawet any-hipsterskie śruby do kół. America fuck-yeah
W drodze na północ wizytujemy jeszcze lokalną plażę w Palm Beach i po raz pierwszy kąpiemy się w Atlantyku.
Próbuję śladem własnych doświadczeń sprzed 5 lat zatrzymać się w ABV Inn, która to sieć nigdy nie zwiodła nas podczas wizyty w Kalifornii. Okazuje się on motelem jakby rodem z filmu Florida Project, brudnym, starym i zasiedlonym przez długoterminowych red-necksów. Odwracam się na pięcie i wkrótce "na oko", bez wspomagania internetem, znajdujemy inny niesieciowy motel przy samej plaży z klimatycznym i czystym pokojem urządzonym przez wielbiciela żółwi morskich.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz