wtorek, 18 lutego 2020

Miami

W samym Miami spędzamy tylko pierwszą noc oraz przedpołudnie i moim zdaniem bardzo dobrze, nie lubię dużych miast, korków i całych tych głośnych tłumów. W dodatku Miami jest tak naprawdę miastem zdecydowanie opanowanym przez Latynosów i innych imigrantów na dorobku. W Miami Beach można spotkać ludzi którzy nie znają angielskiego ale nie spotkasz nikogo kto nie mówi po hiszpańsku. Jednakowoż mój pomysł na wypatrywanie super samochodów rodem z serialu Miami Vice spala na panewce.
Zatrzymujemy się tylko na poranny spacer po hipsterskiej dzielnicy Wynwood by podziwiać tutejsze murale.






Po pół godzinie na rowerku podjeżdża jeden z tamtejszych hipsterów i próbuje nas naciągać. Żeby się odczepił, dostaje zdrowe i pożywne bio-batoniki z Biedronki. Żadna strona nie jest zadowolona z tej transakcji.

Lokalsi mają już nawet any-hipsterskie śruby do kół. America fuck-yeah


W drodze na północ wizytujemy jeszcze lokalną plażę w Palm Beach i po raz pierwszy kąpiemy się w Atlantyku.



Mijamy jedną z rezydencji Donalda Trumpa tuż przy plaży. Wygląda trochę na fortecę: wysokie płoty, agenci w nieoznakowanym wozie na środkowym pasie przy bramie, brak możliwości parkowania w promieniu kilku mil z każdej strony.

Próbuję śladem własnych doświadczeń sprzed 5 lat zatrzymać się w ABV Inn, która to sieć nigdy nie zwiodła nas podczas wizyty w Kalifornii. Okazuje się on motelem jakby rodem z filmu Florida Project, brudnym, starym i zasiedlonym przez długoterminowych red-necksów. Odwracam się na pięcie i wkrótce "na oko", bez wspomagania internetem, znajdujemy inny niesieciowy motel przy samej plaży z klimatycznym i czystym pokojem urządzonym przez wielbiciela żółwi morskich.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz