A pierwsza, największa atrakcja zaplanowana jest na dzisiaj i lepiej żeby się udało.
Wstajemy więc wcześnie i jako jedni z pierwszych ustawiamy się w kolejce do wyjścia na ląd. Omijamy sugestie załogi, kombinujemy który pokład będzie pierwszy wychodził i ładujemy się z tą własnie grupką, bo plan na dziś jest tylko jeden ale droga daleka a ścieżki nieprzetarte. Udaje nam się w miarę wcześnie, bez przeszkód wyjść i odebrać bagaż oraz wino, teraz busik do wypożyczalni samochodów.
Na dziś planuję odebrać białe Camaro cabrio. Trochę mam obawy czy moje zamówienie jest dostępne bo na rezerwacji mam "Camaro convertible or similar". A Camaro mam na liście aut do wypróbowania od dawna. Jesteśmy jednak w Miami na jednym z największych lotnisk w Stanach a może i na świecie a wypożyczalnie samochodów zajmują tu ogromne wielopiętrowe parkingi. Schodzimy na nasze piętro, pokazujemy rezerwację a miły pan wskazuje drogę: "Kabriolety tam na lewo". A na lewo nie tylko jest białe Camaro ale też praktycznie każdy popularny model w kilku kolorach z kluczykami w schowku, "bierzcie i jedźcie" zdają się mówić.
Po oględzinach i przymiarce okazuje sie, że Camaro jest super, ale w wersji bez dachu ma żenująco mały bagażnik (w wersji z dachem pewnei też), nawet jedna nasza walizka nie wejdzie a co dopiero dwie. Całe szczęście, że jest taki wybór a pada on na białego Mustanga 2019. Auto idealne na dzisiaj.
Przed nami jakieś 80 mil do celu, na razie nie musimy się spieszyć. Nie mam pojęcia jak trafiamy na przedmieścia ale w ramach przerwy odwiedzamy przypadkową wyprzedaż garażową. W końcu kolejna sobota na Florydzie nieprędko się zdarzy. Kupuję jakieś drobiazgi za dolara na pamiątkę.
Wchodzimy tez do Walmartu po kwiaty, szampana i tort, jakże niezbędne dzisiaj.
Około południa jesteśmy już u celu w moteliku La Jolla. Trochę obawiamy się o pogodę, bo to końcówka lutego i bywa że jest pochmurno jak na przykład wczoraj lub wieje od morza. Na razie jednak bogowie nam sprzyjają i możemy spokojnie czekać na udostępnienie pokoju a potem zająć się przygotowaniami.
O piętnastej Magda ma fryzjera jakieś pół mili od motelu. Jedziemy tam Mustangiem a ja w tym czasie sprawdzam dojazd, parking i ogólne warunki w restauracji Lazy Days gdzie mamy rezerwację na za dwie godziny. Wszystko wygląda na ogarnięte, czysto, spokojnie, tafla wody niezmącona łączy się poprzez odległą linię horyzontu z prawie bezchmurnym niebem, liście na palmach delikatnie falują a pelikan leniwie przełyka rybkę mierząc mnie ciekawskim wzrokiem. I własnie wtedy łapię tremę. Czy na pewno wszystko załatwione? Czy przyjdą? Czy ta cisza nie oznacza że za chwilę będzie burza? O czym nie pomyślałem?
Nic z tych rzeczy, oddychaj.
W motelu ostanie przygotowania idą jak z płatka. W Lazy Days jesteśmy na czas a nawet 15 minut wcześniej. Przypadkowe osoby robią sobie z nami zdjęcia a ja w roli celebryty jeszcze bardziej się stresuję. Nagle zauważam Barbarę a potem Richarda. Widzę ich pierwszy raz w życiu, ale od razu wiem, że to oni i że wszystko się uda a całe napięcie odpływa w niebyt. Barbara idzie do managera i robi dla nas miejsce tuż przy plaży, ktoś zapomniał o rezerwacji i siedzą tam goście. Załatwienie tego zajmuje jej jakieś trzy i pół minuty, dokładnie według planu na godzinę przed zachodem słońca zaczynamy nasz wymarzony Ślub Na Plaży.
I aż się prosi by sparafrazować słowa poety:
"Tu wszystko się kończy i zaczyna - Islamorada, Floryda".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz