Chcieliśmy się wyspać ale ok. 7:00 budzi nas głośny silnik diesla. Jakaś rumuńska rodzina przyjechała starym VW busem na grzyby, chyba biwakujemy na ich miejscu parkingowym. Gościu parkuje dobre 5 minut jednocześnie zakopując się w błocie, skutecznie mnie budzi ale jak już wychodzę z samochodu to słyszę że zgasił silnik i poszli w las.
Zbieramy się bardzo powoli wyruszamy ok. 10:30 do tego czasu rodzina wraca już z pełnymi wiadrami. Jedziemy powtórzyć trasę z Prislop do Borszy bo jest wyjątkowo piękna, przy okazji szukamy miejsca na ostatni biwak. Po drodze zbieramy jagody – jest ich mnóstwo, prawie wystarcza za obiad.
Jedziemy od krzyża na północ tym razem dużo dalej niż ostatnio, docieramy prawie do samej granicy z Ukrainą ale boimy się jechać dalej żeby uniknąć starty czasu gdyby ktoś nas zatrzymał (to ostatni dzień i jutro chcemy ruszać wcześnie). Wracamy do krzyża i jedziemy do Borszy na obiad, po drodze zbieramy drewno na ognisko. Jemy dobry i sycący obiad w restauracji, oczywiście pada. Wracamy asfaltem na Prislop i szukamy noclegu. Jedziemy tam gdzie byliśmy dzień wcześniej, tylko próbujemy dojechać dalej na wschód. Kilkaset metrów dalej znajdujemy „idealne miejsce” jest prawie na szczycie jakieś górki, jest tam mały stawek, jagody, trochę drzew osłaniających nas i panorama na całą okolicę.
Przypadkiem pakuję Patrola jednym kołem do okopu, ale wyjeżdżam bez większych problemów, choć wyglądało że zaliczę boczka.
Rozbijamy się i rozpalamy ognisko pogoda jest oczywiście piękna.
Rano pojawiają się zbieracze jagód pierwszy na skuterze, więc jest tradycyjna pobudka. Zwijamy się szybko, bo przed nami długa droga do domu.
piątek, 23 lipca 2010
czwartek, 22 lipca 2010
Powrót w Maramuresz
Dziś mamy w planie wrócić do Maramureszu i zrobić trasę Viseu de Sus (odc. 6). Dojazd dość długi (ok. 200 km) ale jedzie się dobrze. Mam pomysł żeby podłożyć sobie pod tyłek poduszkę i już noga nie cierpnie tak jak wczoraj.
W Viseu de Sus oczywiście pada, jemy obiad na początku wyznaczonej trasy. Po obiedzie okazuje się ze możemy przejechać maksymalnie kilometr , dalej rzeka zabrała drogę i to już chyba dość dawno temu. Mieszkaniec ostatniej chaty pomaga nam zawrócić, pojawiają się dzieciaki, dajemy im cukierki.
W drodze powrotnej odwiedzamy stację kolejki wąskotorowej i kupuję kilka map.
Drugi pomysł to dojazd z Borszy i pętla nad jeziorem Novat (odc. 9) Na górze okazuje się, że jeziorko w zasadzie nie istnieje za to jest tu jakaś kopalnia odkrywkowa czy coś w tym rodzaju – pełno maszyn, jakieś budynki gospodarcze – nic przyjemnego. Jedziemy dalej w górę doliny ale docieramy do miejsca gdzie drewno ładowane jest na samochody i wywożone. Dalej nie ma drogi.
Decydujemy się jechać na Prislop i biwakować w znanym nam miejscu.
Jest fajnie ale to ostatnia noc ekipy Bartka, pijemy palinkę ale mi nie smakuje, innym też nie, to już zwykły bimber a tego nie lubię. Widocznie ta kupiona na Transfogaraskiej była jakaś gorsza, robiona „na handel” albo wcześniej nie piliśmy palinki.
Po północy żegnamy się i idziemy spać. Rano Vitary już nie ma, musieli odjechać bardzo wcześnie lub bardzo cicho.
W Viseu de Sus oczywiście pada, jemy obiad na początku wyznaczonej trasy. Po obiedzie okazuje się ze możemy przejechać maksymalnie kilometr , dalej rzeka zabrała drogę i to już chyba dość dawno temu. Mieszkaniec ostatniej chaty pomaga nam zawrócić, pojawiają się dzieciaki, dajemy im cukierki.
W drodze powrotnej odwiedzamy stację kolejki wąskotorowej i kupuję kilka map.
Drugi pomysł to dojazd z Borszy i pętla nad jeziorem Novat (odc. 9) Na górze okazuje się, że jeziorko w zasadzie nie istnieje za to jest tu jakaś kopalnia odkrywkowa czy coś w tym rodzaju – pełno maszyn, jakieś budynki gospodarcze – nic przyjemnego. Jedziemy dalej w górę doliny ale docieramy do miejsca gdzie drewno ładowane jest na samochody i wywożone. Dalej nie ma drogi.
Jest fajnie ale to ostatnia noc ekipy Bartka, pijemy palinkę ale mi nie smakuje, innym też nie, to już zwykły bimber a tego nie lubię. Widocznie ta kupiona na Transfogaraskiej była jakaś gorsza, robiona „na handel” albo wcześniej nie piliśmy palinki.
Po północy żegnamy się i idziemy spać. Rano Vitary już nie ma, musieli odjechać bardzo wcześnie lub bardzo cicho.
środa, 21 lipca 2010
Transfogaraska
Rano śniadanko i w drogę. Jedziemy „drugą” stroną jeziora zaporowego , droga jest szutrowa ale niezbyt ciekawa, widoków brak bo od samego jeziora cały czas odgradza nas solidny pas drzew. Docieramy do Cabana Cumpana (kemping/schronisko) na drugim końcu jeziora i robimy małą przerwę. W sumie dobrze, że tu nie nocowaliśmy bo mnóstwo tu ludzi i samochodów, spokoju byśmy raczej nie zaznali.
Jedziemy dalej Transfogaraską, droga jest dobrej jakości, pnie się coraz wyżej i robi się coraz bardziej zawiła, w końcowym odcinku trzeba już jechać na dwójce, momentami nawet na jedynce. Widoki są coraz lepsze, mijamy duży wodospad, przy którym kupujemy oscypki i palinkę.
Jedziemy dalej do tunelu. Za tunelem niespodzianka: płatne parkingi, jakieś budynki (chyba hotele) i kompleks straganów. Jesteśmy na ok. 2000 mnpm widoki są przepiękne, śnieg w środku lata leży na ziemi, ale wokół słychać muzykę disco i czujemy smród grilla. Nie potrafię ukryć rozczarowania.
Chwilę kręcimy się po okolicy, w końcu odnajdujemy staw i idziemy nad nim posiedzieć. Nastrój jeszcze bardziej mi się pogarsza. Ostatecznie wrzucamy kilka drobniaków do stawu w intencji znalezienia dobrego noclegu bez mrówek i ruszamy w drogę.
Przed nami jeszcze ok. 200 km chcemy tez zahaczyć o Sigishoarę – zabytkowe średniowieczne miasto, ponoć miejsce urodzenia Draculi tylko nie wiemy którego, tego z powieści czy tego prawdziwego który zresztą też nie istniał. Miasto jest piękne, kręcimy się tam ze 3 godzinki jemy też pizze.
Jest gorąco. Późnym popołudniem ruszamy w góry w poszukiwaniu noclegu mamy jeszcze kilkadziesiąt km do Sovaty, tam chcemy odbić w góry. Miasteczko jest oblegane przez turystów a raczej wczasowiczów. Jest tu na pęczki hoteli i schronisk, większość ludzi w klapkach i strojach kąpielowych, więc pewnie mają tu jakieś jezioro. Jedziemy maksymalnie w górę, po drodze mijamy „ciuchcię emerytów” taki traktorek z wagonikami jak na Malcie oraz wzbudzamy małą sensację na rondzie. Ale z czasem robi się coraz ciszej i spokojniej a droga przechodzi w szutrówkę. Na SASPlanet wyznaczamy sobie cel - polankę prawie na szczycie - i staramy się tam dotrzeć. Na miejscu po krótkim, ale stromym podjeździe okazuje się, że droga kończy się prawie na szczycie ale nie ma tam miejsca na namiot, więc postanawiamy szybko szukać dalej bo już się zaczyna ściemniać.
Trochę niżej odbijamy od drogi w bok i dojeżdżamy do jakiegoś placu budowy pilnowanego przez strażników. Macham im na pozdrowienie i zawijamy z powrotem, bo nie ma sensu tu nocować. Ostatecznie przed samym zmierzchem znajdujemy bardzo fajne płaskie miejsce niedaleko od drogi i na uboczu, są komary, ale nie ma mrówek.
Jedziemy dalej Transfogaraską, droga jest dobrej jakości, pnie się coraz wyżej i robi się coraz bardziej zawiła, w końcowym odcinku trzeba już jechać na dwójce, momentami nawet na jedynce. Widoki są coraz lepsze, mijamy duży wodospad, przy którym kupujemy oscypki i palinkę.
Chwilę kręcimy się po okolicy, w końcu odnajdujemy staw i idziemy nad nim posiedzieć. Nastrój jeszcze bardziej mi się pogarsza. Ostatecznie wrzucamy kilka drobniaków do stawu w intencji znalezienia dobrego noclegu bez mrówek i ruszamy w drogę.
Przed nami jeszcze ok. 200 km chcemy tez zahaczyć o Sigishoarę – zabytkowe średniowieczne miasto, ponoć miejsce urodzenia Draculi tylko nie wiemy którego, tego z powieści czy tego prawdziwego który zresztą też nie istniał. Miasto jest piękne, kręcimy się tam ze 3 godzinki jemy też pizze.
Jest gorąco. Późnym popołudniem ruszamy w góry w poszukiwaniu noclegu mamy jeszcze kilkadziesiąt km do Sovaty, tam chcemy odbić w góry. Miasteczko jest oblegane przez turystów a raczej wczasowiczów. Jest tu na pęczki hoteli i schronisk, większość ludzi w klapkach i strojach kąpielowych, więc pewnie mają tu jakieś jezioro. Jedziemy maksymalnie w górę, po drodze mijamy „ciuchcię emerytów” taki traktorek z wagonikami jak na Malcie oraz wzbudzamy małą sensację na rondzie. Ale z czasem robi się coraz ciszej i spokojniej a droga przechodzi w szutrówkę. Na SASPlanet wyznaczamy sobie cel - polankę prawie na szczycie - i staramy się tam dotrzeć. Na miejscu po krótkim, ale stromym podjeździe okazuje się, że droga kończy się prawie na szczycie ale nie ma tam miejsca na namiot, więc postanawiamy szybko szukać dalej bo już się zaczyna ściemniać.
Trochę niżej odbijamy od drogi w bok i dojeżdżamy do jakiegoś placu budowy pilnowanego przez strażników. Macham im na pozdrowienie i zawijamy z powrotem, bo nie ma sensu tu nocować. Ostatecznie przed samym zmierzchem znajdujemy bardzo fajne płaskie miejsce niedaleko od drogi i na uboczu, są komary, ale nie ma mrówek.
wtorek, 20 lipca 2010
Transalpina
Transalpina w większości to plac budowy, co chwilę mijamy koparki, ciężarówki z materiałami budowlanymi. Ostatecznie jednak wjeżdżamy na najwyższy punkt i jest tam faktycznie pięknie. Zatrzymujemy się 3 razy na sesje zdjęciowe i aby schłodzić silnik. Temperatura miejscami zbliża się do czerwonej kreski. Myślę, że w tym roku trzeba będzie zrobić remont układu chodzenia.
Spotykamy co najmniej 2 polskie komercyjne ekipy (bezdroża4x4) i sympatycznych Niemców w TLC. Kaśka próbuje ich poderwać. Są też niemieckie dzieci kwiaty w VW busiku z przyczepką. Klimat pierwsza klasa.
Na dół po drugiej stronie prowadzi już w 100% asfalt. Chcemy jeszcze dziś dojechać do początku trasy Transfogaraskiej, więc obiad jemy w pośpiechu przy drodze i rura dalej. Ok. 18:00 docieramy do zapory. Potem szukamy noclegu. Założyliśmy sobie, że dziś postaramy się znaleźć sobie coś z łazienką, korzystając z tego, że w okolicy jest wiele schronisk, campingów i hoteli. Zatrzymujemy się w pensjonacie, w którym są łazienki z ciepłą wodą. Jest bardzo tanio ale Kaśka marudzi.
Wieczorem jeszcze wracamy kilkanaście km do „zamku drakuli” bo dziewczyny chcą tam wejść nocą. Ja nie mam ochoty na 1480 stopni pod górkę, więc czekam na dole, Rafał i Michał też zostają. W końcu jedziemy nad zaporę bo chcemy obejrzeć tunel prowadzący na drugą stronę jeziora. Surowy tunel i szutrowa droga robą niesamowite wrażenie nocą, jakbyśmy jechali przez „odbyt trolla”.
Spotykamy co najmniej 2 polskie komercyjne ekipy (bezdroża4x4) i sympatycznych Niemców w TLC. Kaśka próbuje ich poderwać. Są też niemieckie dzieci kwiaty w VW busiku z przyczepką. Klimat pierwsza klasa.
Na dół po drugiej stronie prowadzi już w 100% asfalt. Chcemy jeszcze dziś dojechać do początku trasy Transfogaraskiej, więc obiad jemy w pośpiechu przy drodze i rura dalej. Ok. 18:00 docieramy do zapory. Potem szukamy noclegu. Założyliśmy sobie, że dziś postaramy się znaleźć sobie coś z łazienką, korzystając z tego, że w okolicy jest wiele schronisk, campingów i hoteli. Zatrzymujemy się w pensjonacie, w którym są łazienki z ciepłą wodą. Jest bardzo tanio ale Kaśka marudzi.
poniedziałek, 19 lipca 2010
Playboy 3D
Początkowa część Transalpiny nie jest ciekawa, pnie się w lesie, mijamy kila maszyn budowlanych i ciężarówek, w końcu docieramy do zapory, robimy przerwę na kawę
a po kawie tradycyjnie zrywa się burza.
Szukamy miejsca na nocleg, odbijamy w boczną drogę i po ok. 10 km znajdujemy płaskie i w miarę ustronne miejsce, ale jest bardzo mokro i mnóstwo komarów. Mimo to fajna imprezka wieczorem, choć chłodno, rozgrzewa nas Playboy 3D.
Noc jest bardzo zimna ok. 11 st. C.
niedziela, 18 lipca 2010
Pastereczka
Wyjeżdżamy późno bo ok. 11:00, szybki zjazd w dół i szukamy stacji paliw, tankujemy, nabieramy wody w myjni i jedziemy w dolinę (odcinek 12). Trasa średnio ciekawa, pod koniec wygląda ładniej (niewielka wysokość ok. 800 mnpm) Próbujemy znaleźć jaskinię, ale trzeba by mocno się wspinać a już pada, więc po pierwszej nieudanej próbie dajemy sobie spokój.
Zakładana trasa okazuje się zamknięta (płot w poprzek drogi, nawet nie brama) Musimy się cofnąć i szukamy noclegu. Znajdujemy jedno fajne miejsce, ale jest tu pełno świerszczy bo to łączka. Obóz rozbijamy ok. 17:00. Przed wieczorem pojawia się stado krów i pasterka,
Jemy arbuzy.
sobota, 17 lipca 2010
Palinka
Zwijamy się znad pięknego stawu i wracamy na Prislop. Po drodze zjazd równie trudny jak wczoraj podjazd (błoto). Spotykamy Land Rovery w bardzo fajnym miejscu na północ od przełęczy, chwilę rozmawiamy i jedziemy dalej na północ. Trasa jest rewelacyjna: szutrówka przez wysokie połoniny.
Spotykamy jakiegoś pieszego turystę, zbulwersowanego Polaka, koniecznie chce wiedzieć, dokąd jedziemy - palant. Dojeżdżamy do skrzyżowania przy krzyżu gdzie byliśmy już wcześniej i zawracamy na Prislop.
Druga cześć atrakcji na dziś to odcinek 10 (z 17D do Sant) Na początku spotykamy imprezujących Rumunów, częstują palinką, Grzesiek wymienia piwo na całą butelkę tego specyfiku. Gdy ruszamy w drogę, Rumuni próbują nas zatrzymać (chyba tłumaczą, że tam nie ma drogi) ale upieramy się i jedziemy, no i bardzo dobrze bo trasa jest przepiękna. Niestety po kilku kilometrach napotykamy na zamknięty szlaban i tablicę z zakazem wjazdu. Zatrzymujemy się na przerwę i wracamy z zamiarem podejścia tej trasy od drugiego końca.
Jedziemy do Sant i próbujemy od drugiej strony, ale po bardzo trudnym podjeździe również okazuje się zamknięta (tym razem brak zakazu tylko bramka, ale jakość drogi sugeruje, że dalej po prostu będzie zbyt niebezpiecznie). Ostatecznie Grzesiek odnajduje drogę na inny szczyt przy napędzie wyciągu narciarskiego. Gdy tylko tam docieramy zrywa się burza, przeczekujemy najgorsze w samochodach. Po burzy rozbijamy obóz i rozpalamy ognisko, jest palinka, jest impreza. To bardzo dobry alkohol, trzeba go jeszcze kupić.
Spotykamy jakiegoś pieszego turystę, zbulwersowanego Polaka, koniecznie chce wiedzieć, dokąd jedziemy - palant. Dojeżdżamy do skrzyżowania przy krzyżu gdzie byliśmy już wcześniej i zawracamy na Prislop.
Druga cześć atrakcji na dziś to odcinek 10 (z 17D do Sant) Na początku spotykamy imprezujących Rumunów, częstują palinką, Grzesiek wymienia piwo na całą butelkę tego specyfiku. Gdy ruszamy w drogę, Rumuni próbują nas zatrzymać (chyba tłumaczą, że tam nie ma drogi) ale upieramy się i jedziemy, no i bardzo dobrze bo trasa jest przepiękna. Niestety po kilku kilometrach napotykamy na zamknięty szlaban i tablicę z zakazem wjazdu. Zatrzymujemy się na przerwę i wracamy z zamiarem podejścia tej trasy od drugiego końca.
Jedziemy do Sant i próbujemy od drugiej strony, ale po bardzo trudnym podjeździe również okazuje się zamknięta (tym razem brak zakazu tylko bramka, ale jakość drogi sugeruje, że dalej po prostu będzie zbyt niebezpiecznie). Ostatecznie Grzesiek odnajduje drogę na inny szczyt przy napędzie wyciągu narciarskiego. Gdy tylko tam docieramy zrywa się burza, przeczekujemy najgorsze w samochodach. Po burzy rozbijamy obóz i rozpalamy ognisko, jest palinka, jest impreza. To bardzo dobry alkohol, trzeba go jeszcze kupić.
piątek, 16 lipca 2010
Jagody
Staramy się wyruszyć wcześnie ok. 9:00 ale pożegnanie trochę się przedłużyło.
Tiucu daje nam wielki szklany baniak do zwiezienia na dół, mieści się tylko do auta Grześka. Tiucu dzwoni do kolegi z dołu i potwierdza, że nikt nie jedzie do góry i można zjeżdżać, mówi też, że 3 dżipy (druga część naszej ekipy) nocują poniżej na granicy lasu, więc wiemy że się spotkamy.
Dziś robimy odcinek polecany przez Tiucu (z Borszy do Tibiu ale nie szosą lecz przez Baile Borsa)
Trasa jest bardzo piękna częściowo przez dość wysokie połoniny, w połowie koło krzyża odbijamy w lewo jeszcze wyżej i odkrywamy wielkie „pole” jagód, obowiązkowa przerwa na degustację.
Wydaje nam się, że dalej już nie ma nic ciekawego i wracamy na zaplanowana trasę. Druga połowa jest już nieciekawa, doliny zdewastowane przez wycinki drzew.
Na Prislop docieramy szosą od wschodu, jemy tam obiad i nadchodzi burza.
To już standard: rano ładnie, po południu deszcz lub burza, wieczorem ładnie, ale mokro. Po burzy próbujemy dostać się nad jeziorko Izvor Bistrita. Po drodze spotkamy zmokniętych znajomych braciszków ze stacji meteo idą w tym samym kierunku, co my, ale nie zabieramy, bo nie mamy miejsc w samochodach. Dojazd do jeziorka jest bardzo trudny, bo po burzy jest więcej błota i mokra trawa, ale dajemy radę.
Jadę pierwszy wybadać teren (to już teren rezerwatu i był zakaz wjazdu, ale mamy „błogosławieństwo” Tiucu i wiemy, że „big boss” jest w innej części parku, więc jedziemy). Nad jeziorkiem obozuje kilku Rumunów w namiotach, porozmawiałem z nimi i nie będziemy im przeszkadzać.
Rozbijamy się jeszcze w lekkim deszczu, ale wieczorem się rozpogadza. Jesteśmy w wyjątkowo pięknym i ustronnym miejscu. Gdyby nie fakt, że oficjalnie nas tu nie powinno być to byłaby super baza wypadowa na pobliskie szczyty np. Gargalau.
Podczas dojazdu przez strumień, kierownica szarpnęła na jakieś dziurze i zwichnąłem sobie mały palec lewej ręki. Zaczyna puchnąć, smaruję maścią od Grześka a Kaśka pomaga mi się opatrzyć, mam nadzieję że jutro będzie sprawny.
Dziś robimy odcinek polecany przez Tiucu (z Borszy do Tibiu ale nie szosą lecz przez Baile Borsa)
Trasa jest bardzo piękna częściowo przez dość wysokie połoniny, w połowie koło krzyża odbijamy w lewo jeszcze wyżej i odkrywamy wielkie „pole” jagód, obowiązkowa przerwa na degustację.
Na Prislop docieramy szosą od wschodu, jemy tam obiad i nadchodzi burza.
To już standard: rano ładnie, po południu deszcz lub burza, wieczorem ładnie, ale mokro. Po burzy próbujemy dostać się nad jeziorko Izvor Bistrita. Po drodze spotkamy zmokniętych znajomych braciszków ze stacji meteo idą w tym samym kierunku, co my, ale nie zabieramy, bo nie mamy miejsc w samochodach. Dojazd do jeziorka jest bardzo trudny, bo po burzy jest więcej błota i mokra trawa, ale dajemy radę.
Jadę pierwszy wybadać teren (to już teren rezerwatu i był zakaz wjazdu, ale mamy „błogosławieństwo” Tiucu i wiemy, że „big boss” jest w innej części parku, więc jedziemy). Nad jeziorkiem obozuje kilku Rumunów w namiotach, porozmawiałem z nimi i nie będziemy im przeszkadzać.
Rozbijamy się jeszcze w lekkim deszczu, ale wieczorem się rozpogadza. Jesteśmy w wyjątkowo pięknym i ustronnym miejscu. Gdyby nie fakt, że oficjalnie nas tu nie powinno być to byłaby super baza wypadowa na pobliskie szczyty np. Gargalau.
Podczas dojazdu przez strumień, kierownica szarpnęła na jakieś dziurze i zwichnąłem sobie mały palec lewej ręki. Zaczyna puchnąć, smaruję maścią od Grześka a Kaśka pomaga mi się opatrzyć, mam nadzieję że jutro będzie sprawny.
