Jedziemy dalej Transfogaraską, droga jest dobrej jakości, pnie się coraz wyżej i robi się coraz bardziej zawiła, w końcowym odcinku trzeba już jechać na dwójce, momentami nawet na jedynce. Widoki są coraz lepsze, mijamy duży wodospad, przy którym kupujemy oscypki i palinkę.
Chwilę kręcimy się po okolicy, w końcu odnajdujemy staw i idziemy nad nim posiedzieć. Nastrój jeszcze bardziej mi się pogarsza. Ostatecznie wrzucamy kilka drobniaków do stawu w intencji znalezienia dobrego noclegu bez mrówek i ruszamy w drogę.
Przed nami jeszcze ok. 200 km chcemy tez zahaczyć o Sigishoarę – zabytkowe średniowieczne miasto, ponoć miejsce urodzenia Draculi tylko nie wiemy którego, tego z powieści czy tego prawdziwego który zresztą też nie istniał. Miasto jest piękne, kręcimy się tam ze 3 godzinki jemy też pizze.
Jest gorąco. Późnym popołudniem ruszamy w góry w poszukiwaniu noclegu mamy jeszcze kilkadziesiąt km do Sovaty, tam chcemy odbić w góry. Miasteczko jest oblegane przez turystów a raczej wczasowiczów. Jest tu na pęczki hoteli i schronisk, większość ludzi w klapkach i strojach kąpielowych, więc pewnie mają tu jakieś jezioro. Jedziemy maksymalnie w górę, po drodze mijamy „ciuchcię emerytów” taki traktorek z wagonikami jak na Malcie oraz wzbudzamy małą sensację na rondzie. Ale z czasem robi się coraz ciszej i spokojniej a droga przechodzi w szutrówkę. Na SASPlanet wyznaczamy sobie cel - polankę prawie na szczycie - i staramy się tam dotrzeć. Na miejscu po krótkim, ale stromym podjeździe okazuje się, że droga kończy się prawie na szczycie ale nie ma tam miejsca na namiot, więc postanawiamy szybko szukać dalej bo już się zaczyna ściemniać.
Trochę niżej odbijamy od drogi w bok i dojeżdżamy do jakiegoś placu budowy pilnowanego przez strażników. Macham im na pozdrowienie i zawijamy z powrotem, bo nie ma sensu tu nocować. Ostatecznie przed samym zmierzchem znajdujemy bardzo fajne płaskie miejsce niedaleko od drogi i na uboczu, są komary, ale nie ma mrówek.