Dzień w LA zaczynamy wyjątkowo wcześnie bo już tak ok 3:00 nad ranem. Nie da rady dłużej spać, więc o 4:00 idziemy do pobliskiej wypożyczalni sprawdzić czy zarezerwowane autko na nas czeka. Niepokoi mnie informacja od grubej pani, że w sumie to nie ma i nie wiadomo czy będzie. Miał być mustang cabrio, żeby tylko nie dali nam jakiegoś zastępczego typu Nissan Cube. Nie to żebym miał cos przeciw Nissanom, ale mam już dwa.
Decydujemy się więc czekać do rana. Na śniadanie są samoobsługowe gofry z instrukcją step-by-step.Na szczęście o siódmej w wypożyczali jest już inna pani i po dłuższej chwili, zamówiony Mustang 2014 convertible V6 3.7 304 KM zostaje nam wydany. Banan nie schodzi mi z twarzy przez kilka godzin.
Trochę trenuję na parkingu ale szybko wyjeżdżamy na miasto i kierujemy się do Venice.
Potrzebuję trochę czasu żeby poczuć się w miarę swobodnie z kółkiem. Nowe wielkie miasto, nowy samochód, inne znaki drogowe – wszystko trzeba czytać. Sygnalizacja świetlna jest za skrzyżowaniem, to dobre rozwiązanie, bo nigdy nie trzeba łamać karku czekając na zielone. Na skrzyżowaniach równorzędnych nie ma pierwszenstwa z prawej, panuje zasada, kto pierwszy ten lepszy, bardzo dobrze się sprawdza dzięki temu, że wszyscy mają znak stopu i go przestrzegają. Uważam jednak że w Polsce to by się nie przyjeło, jest to dla nas dzikusów metoda zbyt demokratyczna. Oczami wyobraźni widzę ten chaos na Łódzkich skrzyżowaniach.
Z venice jedziemy na molo do Santa Monica. Jest to jednocześnie koncowy punkt legendarnej drogi nr 66 o czym informują liczne znaki i sklep z pamiątkami.
Na parkingu majstrujemy przy gałkach i udaje nam się otworzyć dach.
Z wiatrem we włosach przejeżdżamy przez downtown i szukamy dobrego widoku na znak Hollywood.
Jedziemy jeszcze do centrum żeby odwiedzić aleję gwiazd. Parkujemy pod sklepem muzycznym Amoeba records. Aby mieć darmowy parking musimy coś kupić, wybieram więc płytę Lynyrd Skynyrd żeby później w podróży lepiej czuć klimat wolnych ptaków.
Do Hollywood Boulevard mamy krótki spacerek, w końcu jednak trafiamy na słynny chodnik i Dolby Theater, pod którym kociaki szybko naciągają mnie na wspólną fotkę (WIN) a idąc za ciosem, ciemny ściemniacz na zakup swojej żenującej debiutanckiej płyty (Fail)
Rezygnuję z odcinka końcowego bo już ledwo trzymam się z kółkiem. Według polskiego czasu jest północ, więc ponownie pokonujemy korki kierując się do wcześniej zarezerwowanego motelu. Wita nas tam mega-nieogarniety gościu który ma problem z wydaniem kluczy, hasło do Wifi starannie wylicza nam na palcach a brzmi ono: 87654321
Lądujemy w najgorszym pokoju w jakim przyszlo mi kiedykolwiek spać za pieniądze, ale jest względnie czysty, wolny od robaków a pod oknem parkuje Plymouth Road Runner.
WTF of the day award goes to:
Chyba domyślam się kto instalował te abażury.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz