piątek, 10 kwietnia 2015

Mother road

Koszary opuszczamy o normalniej godzinie, czyli około 8:30. Uznaję to za sukces w walce z jetlagiem. Dziś przejedziemy najciekawsze odcinki route 66. Najciekawsze to znaczy najbardziej klimatyczne opustoszałe i nikomu już niepotrzebne. Niektóre fragmenty są tak nierówne, że nie pozwalają na podróż z rozsądną prędkością. Nic dziwnego, że mając alternatywne autostrady, nikt tędy nie jeździ. Prawie w ogóle nie mijamy samochodów, jedynie pociągi. Jest bardzo gorąco, powietrze faluje na horyzoncie, mijamy zarówno zupełnie opuszczone motele, stacje benzynowe, ale też miejsca znane z książek i zdjęć opisujących mother road. Wszystko wygląda dokładnie tak jak sobie to wcześniej wyobrażałem: upał, pustka, śmieci, znaki dawnego życia, atmosfera z filmu Mad Max.








Najbardziej tą atmosferę czuje się między Ludlow a Amboy, tam już naprawdę kompletnie nikt nie ma, po co jechać, a jednak i tam coś jest: rośnie drzewo na przykład. Cały czas towarzyszą nam tory na których wciąż jeżdżą ogromne pociągi towarowe.


Wtem, krater!







Góry Albanii w porównaniu z tym odcinkiem route 66 zatłoczone są niczym Manufaktura w sobotnie popołudnie.
W okolicy Needels przekraczmy granice stanu Arizona.
Dalej jest odcinek górski a na nim kolejny tętniący specyficznym jarmarcznym życiem skansen - miasteczko Oatman. Kilkadziesiąt zabudowań eksploatuje legendę Route 66. Na ulicy powszechna jest obecność dzikich osłów (dosłownie). Jest problem z parkowaniem, ale udaje się. Kupujemy trochę pamiątek i unikając kontaktu z napastliwymi zwierzętami, jedziemy dalej w kierunku Peach Springs, gdzie czeka na nas hotel prowadzony przez indian Hualapai. Jest to plemię kontrolujące tutejszy obszar, żyjące głównie z obsługi ruchu turystycznego w kierunku wielkiego kanionu.






Po drodze jeszcze Kingman i okolice, które budza najwięcej skojarzeń z Chłodnicą Górską.





Indiański motel zasługuje na miano hotelu i taką też ma cenę. Jedyny problem to wielkie pociągi przejeżdżające tuż obok i trąbiące co kilka naście minut. Ale nie ma obaw, w recepcji są bezpłatne zatyczki do uszu.
Po zachodzie słońca jedziemy jeszcze za "miasto" podziwiać gwiazdy, niebo jest tak czyste, że widok jest niezapomniany.
Ja jestem dziś tak zmęczony długą drogą, że nie są mi już potrzebne żadne zatyczki dla mięczaków, zasypiam jak kamień.

WTF of the day:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz