Skoro już jesteśmy w pobliżu to nie wypada ominąć kilku punktów w dolinie krzemowej. Zaczynamy od garażu HP w pięknej sielankowej dzielnicy Palo Alto. Ponownie zatapiamy się w raj przedmieść i american dream. Ja chcę tu mieszkać!
W Mountain View składamy niezapowiedzianą wizytę niewielkiej kwaterze głównej firmy znanej jako Google. Tu zaskakuje mnie otwartość i ogólny luz. Mimo braku miejsc parkingowych przy ulicy zajeżdżamy sobie na bezczela na parking dla pracowników, staję na pierwszym wolnym, wysiadam, mijam ochroniarzy i idziemy zwiedzać kampus.
Dziś dzień strzyżenia, mimo to widzę wielu pracowników którzy notorycznie nie korzystają z tej okazji. Pewnie są zbyt zapracowani…
Toyota Prius jest tu tak powszechan jak Fabia w Poznaniu.
Chwilę testujemy tutejsze rowery i udajemy się do trochę nudnego ale gościnnego muzeum Intela.
Odwiedzamy też siedzibę firmy IBM ale tylko po to, by zakosztować kontrastu między gościnnością Google a drutem kolczastym, barierkami i znakami ostrzegawczymi u IBM. Samej siedziby nawet ni widać bo jest gdzieś za wzgórzami schowana niczym swoiste rancho wstydliwego farmera.
Dzisiaj jeszcze mustang zawozi nas na pustą o tej porze roku, plażę nad Oceanem Spokojnym w miasteczku Marina.
Po raz pierwszy zatrzymujemy się w innej sieciówce Motel 6. Zaleta: jest 500 metrów od plaży, wada: brak darmowego WiFi - ale głupi ci amerykanie (bo tym razem to nie hindus).
WTF of the Day: Porsche 911 z rowerem na bagażniku dachowym – nie mam zdjęcia, musicie mi uwierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz