Nie do końca ogarniam tutejsze zasady związane z parkowaniem. To znaczy generalnie rozumiem je, mimo że skomplikowane, ale jak oni to egzekwują bez parkomatów?
W Santa Barbara wszystko jest opanowane przez korporacje i miasto nie ma klimatu dawnych lat, który tak bardzo podobał mi się w mniej skomercjalizowanych i odludnych miasteczkach. Dopiero odbijając na tankowanie do Ventura, odnajdujemy ręcznie malowane reklamy, rodzinne knajpki, country-owy klimacik.
Przed Malibu droga znów sięga oceanu i tu jest raczej nieciekawa, ale bardzo długa plaża tuż przy szosie. Spędzamy na niej trochę czasu mimo, że wieje zimny wiatr.
Choć zimno – nie pada, chcemy jechać z otwartym dachem i znów stosujemy genialnie prosty trick z ogrzewaniem.
Samo Malibu wygląda zupełnie inaczej niż Santa Barbara, tu się nie jeżdzi na wczasy - tu się mieszka.
Na noc stajemy w Thousand Oaks, oczywiście swoje dolary zostawiamy w sieci ABVI i ponownie już zaskakuje nas kreatywność korporacyjnego dekoratora wnętrz.
WTF of the day: Rob-a-bank
Bank, którego sama nazwa dyslektycznie zachęca by go obrabować.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz