piątek, 5 sierpnia 2011

Alberto

Rano zbieramy się bardzo długo, bierzemy prysznic, czekam aż wyschnie mi pranie… Około 11tej żegnamy się z Niemcami wymieniamy telefonami, mailami. Trasa do Szkodry jest dość trudna, ale przede wszystkim długa i brak jakiś szczególnych widoków czy atrakcji. Po drodze zaznaczmy kilka potencjalnych miejsc biwakowych, jako alternatywy dla kempingu u przedsiębiorczych, ale jednak nachalnych dzieciaków, u których nocowaliśmy wczoraj. Po drodze zatrzymujemy się kilka razy, w jednym z miejsc przy drodze Grzesiek znajduje kila łusek od rewolweru, strzelby i śrutówki!





Końcowy odcinek trasy robi na mnie duże wrażenie, jest koryto rzeki jakby wyrzeźbione przez wodę w litej skale, są też skrajnie biedne zabudowania, w których widać toczy się życie. Dość przygnębiający widok.


Po kilku godzinach podskakiwania na wybojach wjeżdżamy na asfalt i okazuje się, że Patrol stuka coraz głośniej również na czarnym. Trzeba to będzie sprawdzić.

W Szkodrze parkujemy i idziemy na obiad do restauracji, po drodze mocno wpieniają mnie nachalni żebracy. Po obiedzie siedzimy jeszcze co najmniej godzinę na deptaku i oglądamy przechodzące laski. W Albanii jest wiele pięknych kobiet w moim typie urody i widać, że na deptaku wyraźnie się „lansują”, siedzimy i próbujemy robić im zdjęcia. Takie foto-safari.





W mieście najlepiej widać beztroski styl jazdy albańskich kierowców. Kierunkowskazy, znaki drogowe jakby nie istniały. Sygnalizacja świetlna jest respektowana, ale np. kierunek ruchu na rondzie już nie zawsze. Co chwilę słyszę klakson, sygnalizują nim manewr wyprzedzania, Chyba będę musiał się dostosować to tych warunków, tylko pewnie jak wrócę do domu to zaliczę parę punktów karnych…

Około 19-tej decydujemy się nie nocować w Szkodrze tylko jechać 50 km do kempingu w Koman. Docieramy tam ok. 21:30 po męczącej trasie po zniszczonym asfalcie i serpentynach w zapadających ciemnościach. Przydały się halogeny. Kemping to fajne miejsce.



Grzesiek chce opijać 1,5 roku Aleksa, pierwszego strzała pije z właścicielem kempingu zanim zdążyłem dobrze zaparkować, nie mówiąc o kolacji. Po kolacji rozpoczynamy właściwą imprezę z Alberto (właścicielem). Fajnie się z nim pije, choć nie znamy żadnego wspólnego języka, jakoś się porozumiewamy. Alberto to spoko koleś.