Na plażę zajeżdżają Albańczycy Range Roverem chyba czterech czy pięciu. Totalne planty, mają „inteligencję wymalowaną na twarzach” i badziewne tatuaże a na dodatek bawią się harpunem, więc szybko ewakuujemy się z wody żeby nas przypadkiem nie trafili.
Po południu defendery opuszczają plażę i zwalniają fajne miejsce pod drzewem na południowym krańcu plaży. To dobre miejsce, bo rano bardzo długo jest tam cień, postanawiamy się tam przenieść. Grzesiek jedzie pierwszy i zakopuje się w piasku/kamyczkach.
Wobec tego zostajemy a wyciąganie Montka zostawiamy na wieczór do zachodu słońca. Dalej gramy w pokera na kamyczki, fajnie się gra bo dookoła mamy nieograniczone zasoby „pieniędzy”, stawki szybko rosną.
W międzyczasie na plażę zajeżdża parę terenówek (Francuzi), w tym Defender z wyciągarką. Dyskoteka zakopuje się w piachu i def go wyciąga. Grzesiek idzie ich poprosić o pomoc, ale odmawiają i uciekają. Dzwonię do Niemców żeby zapytać czy mają wyciągarkę – nie mają i są bardzo daleko, ponad 200km od plaży, więc nic z tego. Radzą żeby wywalić wszystko z samochodu, obniżyć ciśnienie poniżej jednej atmosfery i próbować wyjechać. Odkładamy te czynności na później.
Pod wieczór zrywa się silny wiatr i rozwala nam plandekę, idziemy w cień pod skały. Nie gramy już w pokera tylko bawimy się lornetką. Albańscy dresiarze zwijają się do domu, zostawiają wszystkie swoje śmieci centralnie na piasku.
Tymczasem pojawia się większa grupa młodzieży. Słychać, że rozmawiają po angielsku, mają plecaki, namioty, niektórzy rowery. Chyba będą obozować na plaży.
Około 19-tej wydostajemy Montka z piachu przy pomocy hilifta i dużych kamieni. Pusty i lekki wyjeżdża na niskim ciśnieniu. Patrol też bez większego problemu wyjeżdża, ale nie dałby rady uciągnąć drugiego auta. Instalujemy się na miejscu po włoskich Defenderach.
Później wieczorem w naszym obozie pojawiają się przedstawiciele ekipy z namiotów (mała Uli z kolegą). Rozpalili ognisko i chcą kupić piwo, bo słusznie domyślają się, że mamy. Grzesiek akurat bierze kąpiel pod prysznicem, ale nie zraża się tym i podczas kąpieli, kompletnie goły, dobija targu. Sprzedaje im kilka harnasi po 100 lek/sztukę. Zabieramy wódkę i dołączamy się do ogniska. Jest tam chyba z 10 osób, różne ekipy: Amerykanie, Czesi, Niemcy, Szwajcarzy. Jest wesoło, piję i rozmawiam głównie z Bekimem – Amerykanin z NY z albańskimi korzeniami – super gość.
Impreza kończy się po 1:00. Idziemy jeszcze z Rafałem na spacer do kanionu, głównie żeby trochę rozchodzić alkohol i uniknąć nocnego helikoptera. Po bliżej nieustalonym czasie wracamy z nocnej wycieczki i ululani idziemy spać.