Jedziemy. Ostatecznie plan jest taki, że przez Sarandę dojedziemy do Butrint, potem wrócimy przez Sarandę do Blue Eye a następnie zostaniemy w okolicy Blue Eye lub pojedziemy dalej w kierunku Gjirocaster. Następnego dnia spróbujemy wjechać na Tomorr.
W Sarandzie robimy zakupy i zajmuje nam to mnóstwo czasu. Snujemy się podczas sjesty w skwarze po uliczkach szukając supermarketu i banku a ostatecznie zakupy robimy w spożywczym koło którego zaparkowaliśmy. Dodatkowo błądzimy trochę w labiryncie jednokierunkowych uliczek, mam wrażenie że tracimy ze dwie godziny.
Do starożytnego miasta Butrint wchodzimy „na studentów”. Robimy trochę zdjęć, nie chce nam się czytać na tabliczkach co dokładnie oglądamy. Robimy zdjęcia, ale uwagę skupiamy na turystkach - jak to studenci.
Jest straszny upał, dość późne popołudnie, więc decydujemy odpuścić obiad i jechać do Blue Eye żeby to zobaczyć jeszcze przed zmrokiem. Po drodze znów widać pożary w górach tym razem więcej niż jeden. Po jakimś czasie staje się jasne, że nasza droga wiedzie w kierunku doliny spowitej dymem płonących suchych traw. Na miejscu w lekkim pośpiechu robimy zdjęcia źródła na kilkadziesiąt minut przed zachodem słońca.
Znów odkładamy myśl o obiedzie, bo bar jest nieczynny a powietrze coraz bardziej śmierdzi dymem. Mam wrażenie, że jeśli tu zostaniemy to albo spłoniemy w nocy albo, co najmniej, zatrujemy się dwutlenkiem węgla. Trzeba się ewakuować.
Szybka (i jak się potem okazało błędna) ocena sytuacji: mamy taki sam dystans do następnego punktu naszej wycieczki (Gjirocaster) i na plażę (80km). Chyba podświadomie wszyscy chcemy tam wrócić bo decyzja zapada „przez aplauz”. Po drodze jemy pyszną obiadokolację w miasteczku Shen Vasil. Sympatyczny właściciel na pożegnanie daje nam foliowy woreczek pełen lokalnego oregano. Biorę woreczek do samochodu żeby cieszyć się delikatnym zapachem pizzy. Na trasie mijamy coraz więcej pożarów, kilka godzin wcześniej jechaliśmy tą drogą i nic się nie działo. Teraz strażacy próbują trzymać ogień z dala od domów. Mają tylko kilka wozów a teren jest trudny, bez helikopterów mogą tylko gasić przy drodze. Pożarów jest zbyt wiele, aby ogarnąć całość. Z bliska widać, że pali się głównie sucha trawa na zboczach i krzaki, drzewa raczej się nie zajmują.
Po godzinie jazdy zapach oregano robi się już irytujący, mimo otwartych okien nie ma przed nim ucieczki. Ostatni offroadowy odcinek prowadzący na plażę pokonujemy około północy, jest ciemno i pomagamy sobie halogenami, bo ścieżka jest bardzo wąska. Po cichu liczyłem, że spotkamy jeszcze kogoś ze swobodnej ekipy, ale plaża jest zupełnie wyludniona. Wygląda na to, że był jakiś sztorm i wszystkich przegonił. Wieje spory wiatr, jest zimno (no powiedzmy, że chłodno 25 st. C) widać mokre kamienie nawet 30 metrów od brzegu. Idę się kąpać, ale woda jest wzburzona, zimna i mętna wychodzę szybko. Wszystko się tu zmieniło.