poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Srce moje

Jemy śniadanie, myjemy się na stacji i spadamy. Dziś druga część dojazdówki, jedziemy przez Chorwację i Bośnię do Czarnogóry. Na wjeździe do Bośni jakiś służbista twierdzi, że można wwieźć tylko 5l paliwa, na dachu mamy 20l i gościu próbuje zrobić z tego problem. Koleś robi różne miny, coś tam tłumaczy, choć nie zna angielskiego. Myślę, że zleję z kanistra do baku i po sprawie. Ostatecznie jak już odegrał swój cyrk to nas puszcza bez wyraźnego powodu – łaskawca i dobrodziej normalnie.

Na granicy Chorwacji Grześkowi każą założyć koszulkę, my musimy tłumaczyć, co wieziemy, pokazywać bagażnik i tego typu sprawy. Grzesiek w ogóle wszystkie kontrole przechodzi płynnie, my najwyraźniej budzimy podejrzenia z naszym imagem (para-) ekspedycji naukowej.
Na obiad zatrzymujemy się w Bośni na stacji benzynowej, wtedy wychodzi pierwsza usterka, Patol nie gaśnie po wyjęciu kluczyka. Duszę go na biegu z hamulcem. Będzie trzeba to prędzej czy później naprawić.

Trasa w Bośni nudna jak flaki z olejem, żadnych specjalnych widoków a jedzie się wolno trochę jak przez Polskie wiochy, dopiero za Sarajewem robi się coraz ciekawiej, coraz większe góry, coraz mniej samochodów, jakieś widoki…

Do Czarnogóry dojeżdżamy ok. 21:00 i zatrzymujemy się na jakimś skwerku z napisem „parking” przy samej granicy. Idziemy na piwo do pobliskiego baru. Bardzo nam smakuje mimo niepokojącej nazwy: „Jeleń”.