środa, 3 sierpnia 2011

Blizna

Rano z Grześkiem kąpiemy się w jeziorze, woda jest bardzo zimna ale czysta. Na trasę offroadową ruszamy ok. 10:00. Okazuje się bardzo piękna widokowo a na początkowym odcinku dość trudna (stromo i wąsko) niektóre zakręty biorę na 3 razy. Takie widoki lubię: zielone połoniny, niewielkie ślady cywilizacji, droga wije się swobodnie raz wyżej raz niżej.






Po drodze na dół spotykamy lokalną ekipę: jakieś dwie rodziny chyba. Młodzież jest bardzo zainteresowana Patrolem, gadamy chwilę, dostają naklejki na pożegnanie.

Niżej na wąskiej górskiej drodze mijamy się z dostawczym Renault, my od skarpy, oni przy ścianie. Tylnonapędowa Renówka ledwo daje radę pod górę, co chwilę traci przyczepność, nosi go po drodze. Jakoś się mijamy, ale Grzesiek już nie. Za bardzo zjechał i teraz utknął na skarpie. Ciągnę go na linie i wychodzi. Dopiero później zauważył, że ma po tej przygodzie wgniotkę na karoserii, wyraźnie psuje mu to humor. Pocieszam go, że takie blizny to trofea ale bez skutku.

W Czarnogórze zwracają uwagę drewniane słupki przy drodze, jest ich wiele zwłaszcza w górach. Na każdym jest pozioma deseczka czasem na tej konstrukcji leży kamień. Ciekawe, co to oznacza?


Około 15-tej przekraczamy granice Albanii.


Jedziemy do Vermosh ale nie ma tam absolutnie nic ciekawego. Jemy obiad w korycie rzeki potem zajeżdżamy do baru. Wymieniam 20 EUR na Leki i kupuję Pepsi, głównie po to, żeby zorientować się w lokalnych klimatach. Decydujemy się jechać dalej i bardzo dobrze, bo droga jest ciekawa, jest wcześnie. Po jakieś godzinie jazdy docieramy do równego miejsca na zakręcie drogi i rozbijamy obóz. Jest 18:30, zapowiada się fajny wieczór.

Jesteśmy maksymalnie odsłonięci na zakręcie 180 stopni, nie można nas nie zauważyć. Gdy siedzimy przy stoliku i lampce jedząc kolację, średnio co 5 minut przerywamy jedzenie żeby odpowiedzieć na pozdrowienia najróżniejszych przejeżdżających pojazdów.